Photomix #2

Cześć!


Dziś króciutko, przegląd stycznia w zdjęciach.

Mam dla Was piosenkę, która osobiście skradła me serce i jestem z naszego artysty mega dumna, klasa sama w sobie. Nie chce mi tu wskoczyć oryginał, ale teledysk również zasługuje na oklaski, znajdziecie go tu




Teraz czas na zdjęcia!




1. Zapiexy luksusowe, świetne miejsce, na zdjęciu jedna z moich ulubionych - dekadencka
2. Takie prezenty tylko od mojego J, takie szczyty romantyczności haha
3. Specjalnie dla Aswertyny, jeśli chodzi o Alka i koty znalazły idelaną kryjówkę, i uwaga prawie opanowały zamykanie wieczka, walka o honor wciąż niewyrónana
4. Płaszczyk od Sammydress
5. Samojebka, tak naprawdę chciałam Wam pokazać uroczą łazienkę, ale cichosza
6. Mój nowy nabytek, jest z czym wyjść do ludzi
7. Bistripts skradł me serce, właśnie tak się czuję, gdy jeżdża z przyjaciółką haha
8. Orszak trzech króli, możecie wierzyć lub nie na widok wielbłąda piszczałam głośniej niż Alek
9. Jak to jest, że obiadu w domu panicz nie tknie a w Macu zjadł by wszystko (łącznie z tacką i zabawką)





1. O dziwo smakował równie pysznie jak wyglądał
2. Jasiek taki kochany, prezent bezintersowny, kotlety usmażone :D
3. Najlepszy spsób na relaks
4. Bekon, niestety odmówił pozowanie, zdjęć było więcej niż milion, zadziwię Was to było najbardziej fotogeniczne
5. A tutaj przesyłka od Magic Box, standart, Keep your heads, heals & standart high
6. Zakupy w BBW, dla mnie i Michałosi, no i jak tu się oprzeć, promocje kuszą
7. Wycofany Yankee Candle, w moich łapkach, to lubię!
8. Nie powinnam podpisywać tego zdjęcia, ale jednak. Zjadłam całą hahah
9. Festival pizzy, nigdy więcej. Skończył się grypą żołądkową, br. Pewnie te dwa zdarzenia zbiegły się w czasie, ale wolę omijać Pizza Hut szerokim łukiem


To na tyle, do usłyszenia :*

Bąbelki stworzone z pasją, mydełka od Mydlarni Veggie Bubbles

Hej!

Dziś dotarła moja paczuszka od Sammydress, więcej o niej możecie przeczytać na moim fanpage'u :) jak na razie jestem miło zaskoczona jakością i wyglądem rzeczywistym. Na pewno zobaczycie outfit, tylko muszę namówić Jaśka by zrobił mi zdjęcia, więc chwilkę może to potrwać.

Powiem Wam, że udoskonaliłyśmy z Alą plan naszego spotkania, będzie loteria charytatywna. I z tego miejsca chce podziękować dziewczynom, jesteście niesamowite! pięknie dziękuje za tak entuzjastyczne przyjęcie tematu, razem możemy dużo! dziękuje!

Jam jakże leniwy pieseł przychodzę dziś do Was z cudownymi kosmetycznymi łakociami. Otrzymałam je w ramach współpracy z Mydlarnią Veggie Bubbles, skradły moje serce od pierwszego spojerzenia, powąchania a także polizania. Także tego zaczynamy.



Przede wszystkim zacznę od tego, że jest to wyrób handmade. Cudowna właścicielka mydlarni przerodziła swoją pasję w działanie, i tak właśnie powstały te kosteczki. Co Pani Ula mówi o swojej działalności?

Mydła nie szkodzące skórze, ludziom, ani środowisku - to główny cel jaki chciałabym osiągnąć przy mojej hobbystycznej produkcji mydeł. Wszystkie oleje są olejami roślinnymi, barwniki to przyprawy i barwniki roślinne, zapachy to olejki eteryczne. Nie wykorzystuję zbędnej chemii, olejków syntetycznie perfumowanych, sztucznych barwników. 

Także podsumowując są to mydełka absolutnie dla wszystkich, jednak sczególnie ucieszą vegan, zwolenników produktów eko i fairtrade. 

Do testów otrzymałam 4 kosteczki, i właśnie tyle wariantów zapachowych proponuje nam Veggie Bubbles. Jednak dziś opowiem Wam tylko o dwóch, gdybym miała opowiadać o wszystkich notka ciągnęła by się w nieskończoność, poznajcie bliżej moich ulubieńców. 

Zakręcony miętusek 



Ulubieniec ulubieńców, zapach jest cudowny! Obezwładnia, niby mięta to nic odkrywczego, a jednak. Jest przyjemna, nienachalna, ale chłodna, zdecydowanie orzeźwiająca. Podczas mycia rąk czujemy przyjemny chłodek. Szkoda tylko,  że zapach nie zostaje z nami na dłużej. Wszystko bym oddała za krem do rąk o takim aromocie! Jeśli chodzi o inne walory tego mydełka, pięknie prezentuje się wizualnie. No i smakuje nie najgorzej.


Pomarańczowa szarlotka


Ten zapach! Delikatny i korzenny, słodki, ale czuć w nim też ostrzejsze nuty. Myślę, że spokojnie możemy określić go mianem uniwersalnego, ale takiego z pazurkiem. Zapach jest stonowany, idealnie wpasowuje się w zimową aurę. Podobnie jak jego miętowy kuzyn kusi pięknym wyglądem. Również smakowity.


Mydełka Veggie Bubbles, to produkt, na który warto zwrócić uwagę. Dość wysoką cenę (20 zł, uwaga kosteczki z postu nie są pełnowymiarowe, więc za tą cenę dostajecie większe mydełka) rekompensuje nam świetny skład i działanie. Po użyciu mydełek nasze ręce są przyjemnie nawilżone! Mydełka cieszą duszę jak i ciało. Ich wygląd aż kusi by sparwić je komuś na prezent. Skusisz się? Testowanie ich było wielką przyjemnością, jeszcze raz dziękuje za taką możliwość.

Po więcej informacji zapraszam TU

I co dziewczyny, któraś została skuszona?


Kokosowa rewolucja, czyli Orginal Source inaczej

Cześć i czołem!

Zima trzyma i nie chce puszczać, ale to dobrze. Lubię taką pogodę, jest magicznie, i niech jak najdłużej tak zosatnie (nie bijcie, ale uwielbiam zime). Aż chciałoby się wskoczyć w zaspę, szkoda, że nie mam towarzyszy takich szalonych zabaw.

Dziś o produkcie budzącym skrajne emocje, OS się lubi albo wręcz przeciwnie. Ja oczywiście zaliczam się do tej pierwszej grupy, te bajeczne zapachy kupują mnie w stuprocentach. Myślę, że żel kokosowy miał przełamać lody i dobić kolejną rzeszę fanów, jak mu to wyszło? Wpis kierukuje głównie do antyfanów OS :)



Jak widzicie nasz bohater stoi przed trudnym zadaniem. Przełamć złą passę i pokazać OS'y w nowym świetle. Co lud im zqrzuca? Szybko ulatnijący się zapach i nadmairne wysuszanie. Mnie w sumie nic takiego nie spotkało, jednak wiem, że sporo osób ma ten problem. A zapach? Jest intnsywny pod prysznicem, ale z drugiej strony producent nie obiecywał nam Bógwieczego. Kokos zwiastuje rewolucję, butelka niby nadal ta sama, jednak szata graficzna została trochę zmieniona, jak dla mnie na plus, zadrukowana przód fajnie wtapia się w luźną konwencję marki. Co przeczytamy na butelce?

328 tropikalnych dni potrzeba, by odpowiednio dojrzały kokosy użyte do produkcji tego żelu. W tym czasie otrzymują odpowiednią dawkę słońca, niezbędnego w walce z rutyną! 

Tutaj też tradycyjnie klarownie i nierutynowo.  Czyli to co wyróżnia OS. 



Powiem Wam szczerze, że nie przepadam za kokosem. Żel kupiłam na zasadzie lubię markę, więc wypróbuje kolejny wariant. I uwaga! Pod prysznicem spotkało mnie totalne zaskoczenie. Po pierwsze konsytencja, nie jest to niby galeratka czy gęsty żel, jak w innych kombinacjach zapachowych. Tutaj mamy konsystencję mleczka, co odrazu przywodzi mi na myśl mleczko kokosowe. Kolejne zaskoczenie, już podczas kąpieli czułam, że moja skóra robi się delikatnie nawilżona, po wyjściu spod prysznica odkryłam, że to uczucie zostaje z nami na dłużej. I uwaga nietylko to, zapach tak samo, utrzymuje się ładnych pare godzin. Nie jest nachalny, raczej delikatny i subtelny. 

Także, jeśli nie lubisz OS ten żel jest dla Ciebie, tak dobrze czytasz. Masz szansę polubić się z tą firmą, ponieważ jedyne co łączy kokos z innymi wariantami z tej serii to butelka i nierutynowe podejście do kąpieli.  

Nigdy nie myślałam, że opiszę żel, nie jest to jednak stricte recenzja, jednak zostaałm pozytywnie zaskoczona, i musiałam się tym z Wami podzielić!

A ty, co robisz ze swoim kokosem?

buziak!

Rajski zapach szarlotki, czyli recenzja masła od Faromony

hej!


Wreszcie do Was wracam, po dość długiej przerwie spowodowanej nierówną walką z jakimś cholernym żołądkowym wirusem. A, że mądra ola zapomniała, że przy takich przypadłościach trzeba dużo pić, w parze z wirusem pojawiło się odwodnienie. Czegoś tak okropnego w zyciu nie doświadczyłam, dreszcze, majeczenie, to tylko niektóre z gratisów. Także pamiętajcie, pijcie dużo wody! Do zdrowia wracam niestety bardzo powoli, zaraz pewnie znów pójdę spać, ale chce wrócić do Was z czymś nowym, więc zapraszam do lektury!


Dziś będzie o kosmetyku, który wprost zniewala zapachem! A minowicie mowa to u szarlotkowym masełku do ciała z serii Sweet serects od Faromony. Dostałam go w prezencie od Arcy Joko, która idealnie trafiła w moje gusta! Na początku byłam ciut przerażona, ponieważ balsamy z tej serii niestety nie urywają tego i owego, a na obrzydzenie sobie pięknego aromatu jabłecznika nie miałam ochoty pod żadnym pozorem. Jednak moje obawy okazały się zbędne...



Masełko otrzymujemy standartowo w słoiczku, mi osobiście taka forma bardzo odpowiada, dzięki temu jestem pewna, że zużuję masełko do ostatniej kropelki. Na opakowaniu tradycyjnie znajdują się zapewnienia producenta, oto one:
Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o przyjemnej, aksamitnej konsystencji i apetycznym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie ekstraktu z jabłka, olejku cynamonowego i protein mlecznych, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, na długo pozostawiając kuszący zapach rajskiego deseru. Regularne stosowanie Szarlotkowego masła do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura zapewnia intensywne i długotrwałe nawilżenie, łagodzi nieprzyjemne uczucie szorstkości oraz doskonale odżywia i regeneruje skórę, a niepowtarzalny, wyjątkowo aromatyczny zapach pobudza zmysły oraz zapewnia uczucie niezmąconej błogości i szczęścia, wprowadzając w doskonały nastrój. 

Nszczęście producent daje nam same klarowne zapewnienia, odzywiona skóra, brak uczucia szorstkości, piękny zapach. I z tym się oczywiście zgadzam. Masło całkiem przyzwoicie nawilża naszą skórę, zostawia ją miękką i daje uczucie wypięlegnowanej. Taki efekt utrzymuje się przez około 10 godzin po aplikacji, czyli całkiem przyzwoicie. Ale co najważniejsze zapach, utrzymuje się on dość długo i jest poprostu idelany. Zdradzę Wam, że chiałam sprawdzić jak smakuje, no ale cóż nie polecam, zostańmy przy walorach zapachowych. Pachnie jak świeżo upieczona szarlotka, ja nie czuje tej obiecanje bitej śmietany, ale to nic. Ciepły aromat cynamony i jabłek wystarczą mi do szczęścia. Masełko ma zbitą konsystencje co sprawia, że jest dość wydajne i potrzeba go naprawdę niewiele. Możemy kupić je w większości drogerii w cenie około 15 zł.





Szarlotkowa przyjemność skradła me serce. Napewno będe wracać do tego kosmetyku. Całkiem przyzwote nawilżenie skóry idzie w parze z przeboskim aromatem. I to właśnie dzięki niemu masełko stało się moim hitem! Polecam każdemu łasuchowi, napewno się nie zawiedziecie! Patrząc na produkty tej firmy przepaść między balsamem a masełkiem jest dość duża, w sumie to dziwne. Miałam oba i całym sercem jestem za moim słoikowym przyjacielem. W tej serii każda z nas znajdzie coś dla siebie, firma przygotowała zestawienia zapachowe dla największych łasuchów :) 


Rozświetlenie od zaraz, High light Technic

Hej!



Dziś chyba nie jest mój najlepszy dzień, ale tak jak pisałam na moim fanpage, nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie każdy lubił (i chwała Bogu!) nie wiem w jaki sposób mogę to skomentować. Na wstępie pwoiem, że jest mi naprawdę bardzo przykro, strasznie demotywujące jest czytanie negatywnych, tym bardziej, że bezpodstawnych komentarzy, gdy wkładasz w coś sporo serca.


Dziś przychodzę do Was z recenzją mojego ulubionego rozświetlacza, i mogę Wam śmiało powiedzieć, że na chwilę obecną jest to jeden z moich ulubionych. Obok niego stoi Lou Manizer od Thebalm, lecz tym niestety przyszło mi raczyć się w kawałkach, ponieważ Alek stwierdził, że zasługuje na bliskie spotkanie z podłogą, ale co poradzić :)
Każda z nas marzy o promiennym looku, i właśnie ten produkt pomoże nam go osiągnąć, i to w całkiem przyjemny sposób. A mowa tu o High Light Technic od Badgequo.




Ta mała, niepozorna buteleczka skrywa w sobie prawdziwe cudo. Jak rekomenduje producent możemy używać na różne partie naszej twarzy usta, policzki, pod oczy. Możliwości jest wiele, możemy też wymieszać go z naszym ulubionym podkładem lub kremem na dzień. Jak same czytacie kombinacji jest wiele, i muszę Wam przyznać, że z każdej wychodzi on obronną ręką.
Produkt otrzymujemy w przezroczystej butelce, jest ona poręczna. Pędzelek został przytwierdzony do zakrętki, dokładnie tak jak w lakierach do paznokci. Jedynym mankamentem jest właśnie ten delikwent, niestety jego włoski rozcapierzają się w we wszystkie strony świata, ale po delikatnym okiełznaniu da się z nim pracować. Konsystencja jest w sam raz nie spływa z pędzelka, dobrze się rozprowadza i idealnie stapia ze skórą. Co najważniejsze nie zawiera brokatowych drobinek! Ma bladoróżowy kolor o perłowym wykończeniu.



 Tak jak już pisałam można używać go an wiele sposób. Ja jednak tradycyjnie wybieram metodę 'pod podkład' czasem od wielkiego dzwonu podkreślę tez coś bezpośrednio na nim. Nie lubię gdy cała twarz mi się błyszczy dlatego nie mieszam go z podkładem, jednak sprawdza się fajnie, więc ta metoda znajdzie też swoje zwolenniczki. Lubię ten produkt za to, ze pozwala nam stopniować efekt.

Reasumując za całkiem przyjemną cenę otrzymujemy świetny produkt, który jest wydajny i bez zbędnych kombinacji możemy otrzymać pożądany przez nas efekt. Mnie również bardzo cieszy fakt, że nie posiada on nachalnych drobinek. Świetna jakość! Z czystym sumieniem polecam każdej z Was, dla niego zawsze znajdzie się miejsce w mojej kosmetyczce!


Buziak!

Lista na warszawskie spotkanie blogerek

Hej!



Tak jak obiecałyśmy przychodzimy dziś z listą. Mam nadzieję, że nikt nie czuje się pokrzywdzony :)
Oczywiście jest jeszcze szansa, bo ułożyłyśmy mini listę rezerwową.



11. Żaneta http://usmiechnieteoczy.blogspot.com/

13. Domi  http://blog.domimakeupartist.pl/  

14. Majowa Malaga  http://tococieszy.blogspot.com/

15. Kasia http://moodhomme-kosmeetika.blogspot.com/ 




Nie stosowałyśmy żadnych kryteriów przy układaniu listy, nie było wytycznych, zrobiłyśmy tak jak podpowiadało nam serducho, co więcej? 

Każdą z dziewczyn, która złapała się na listę gorąco proszę o przyniesienie koreczków, chodzi o zwykłe nakrętki. Nie jest to oczywiście konieczne ale byłoby mi bardzo miło. Koreczki pójdą na Stasia, tak jak już kiedyś wspominałam jestem ciocią tego malucha, wiem, że koreczki idą na szczytny cel, napewno się nie zmarnują a rodzice Stasia będą Wam przebardzo wdzięczni. Więcej informacji znajdziecie tutaj: 


Jeśli pojawią się jakieś jakieś sparwy organizacyjne będziemy kontaktować się z Wam z maila spotkaniowego, prosimy Was też o potwierdzenie obecności. 

A więc jeszcze raz, 

15 luty
godzina 15 
Pochwała Niekonsekwencji (Grójecka 118) 


Do zobaczenia! 
Ja nei mogę się doczekać, nie wiem jak Wy? :) 

A wszystko zaczęło się od końskich kopyt, czyli recenzja cukierkowego lakieru od Barielle

Cześć!


Zima, moja upragniona zima nastała hura! Ja jestem w siódmym niebie. Warszawa jest cudownie zaśnieżona.
Jestem okropnym śmierdzącym leniem, i chciałam Wam znów napisać post typu 'new in' same wiecie, wyprzedaże poszalało się, w TBS zostawiałam dużą połowę zawartości mojego portfela, wpadły też lakiery, Essie, Orly i cudowne łupy z Niemiec (dziękuje Paula!). Coś z tego na pewno Wam pokażę.
Z ogłoszeń parafialnych zapraszam Was na moje ROZDANIE i SPOTKANIE blogerek, ciągle możecie się zgłaszać zarówno tu i tu.

Notki ukazują się teraz trochę rzadziej, poprostu brak mi czasu. Uwijamy się teraz z Alą jak świąteczne elfy, by spotkanie wypadło idealnie.

Teraz wreszcie o rzeczy, dziś przychodzę do Was z recenzją jednego z moich prezentów urodzinowych, a mianowicie lakieru od Barielle. Kiedy przyjaciółka pytała mnie co chce dostać pierwsze co przyszło mi do głowy to lakiery, idąc tym tropem, o drazu dopisałam Essie lub OPI, znajdziesz w Tk Maxx. Fakt, że kupiła mi Barielle był jednym z lepszych posunięć, dzięki niej odkryłam tę markę, a przy okazji zakochałam się. 




Barielle jest amerykańską firmą, istnieje w kosmetycznym światku od dobrych 30 lat. Co ich charakteryzuje? Produkują lakiery bez szkodliwych dla naszego zdrowia substancji (formaldehydów, toulenu,Dibutyl Phthalate DBP) ale mające w sobie bonus w postaci keratyny, protein i witamin by wzmocnić strukturę paznokci.  
A co najdziwniejsze wszystko zaczęło się od koni, tak dobrze czytacie. Na początku działalności marka zasłynęła odżywką do kopyt (podejrzewam, że były to wierzchowce przeznaczone do wyścigów) , były one w świetnej kondycji, nie pękały, były odporne na uszkodzenia, pięknie błyszczały, czego chcieć więcej? A więc postanowiono sprawdzić ten specyfik na paznokciach właścicieli, efekt był tak samo dobry jak u rumaków.
Brzmi osobliwie, prawda?
Obecnie firma ma w swojej ofercie spory wybór produktów do manicure, jednak wchodząc na ich stronę, znajdziecie też legendarną maść. Pewnie nastąpi salwa śmiechu, gdy napiszę, że myślę o kupnie haha.
Musiałam Was uraczyć tą historią, ale żeby nie przeciągać, dziś pokażę Wam 5088 BLOSSOM




Lakier jak same widzicie ma piękny różowy kolor, moje pierwsze skojarzenie guma balonowa. Trudno mi powiedzieć czy to on jest właśnie moim faworytem wśród 5, którą posiadam, ale wizualnie najlepiej oddaje efekt, więc dlatego go dziś gościmy. Odkąd użyłam ich pierwszy raz w mojej głowie wyklarowała się myśl, Barielle równa się lakier idealny. Do pełnego krycia wystarczą dwie warstwy, jedna tez daje radę. Schnie błyskawicznie po 10 minutach możemy w pełni działać. Dzięki niezbyt lejącej się konsystencji i nie za dużemu pędzelkowi nakładanie go jest bajecznie proste! Trwałość bez żadnych topów to 4-5 dni. Z topem, natomiast dobije 7. Ale uwaga te lakiery mają tak cudowne wykończenie, że zbrodnią byłoby na niego nałożenie topu! Jest ono delikatnie żelowe, pięknie połyskuje. Zobaczcie same!



Jedynym minusem w jego wypadku jest dostępność w Polsce, jednak ma gorącą nadzieję, że z czasem się to zmieni. Jak narazie widziałam je na allegro i w Tk maxx, cena jednej sztuki to 16, 90 lub zestawy 5 kolorów za około 50-60 zł. Jak dla mnie jest to lakier idelany w stuprocentach warty swojej ceny! Jak spotkacie kupujcie w ciemno! A na koniec moja piąteczka,


5105 Coalest day of year, 5069 Grape escape, 5088 Blossom, 5178 Secret admire, 5102 Cowl of the wild 

A teraz spowiadać się znacie?! Który kolor najbardziej przypadł Wam do gustu? chętnie przy okazji pokażę inne! 

Buziaki :*

ROZDANIE

Hej!



Dziś mam naprawdę paskudny dzień, więc stwierdziłam, że chociaż Wam go umile. Mam dla Was długo wyczekiwane rozdanie, można powiedzieć, że walentynkowe. Podzieliłam je na dwie części, można wykazać się kreatywnie, jak i wziąć udział na tradycyjnych zasadach :)

Mam nadzieję, że nagrody przypadną Wam do gustu! Są takie prosto z serduszka i każdy z elementów rozdania jest moim ulubionym, postanowiłam wybrać dla Was produkty, które sama uwielbiam. Musicie zdać się na mnie!





Co jest do wygrania? 


Podzieliłam produkty na dwa zestawy.
W skład pierwszego wchodzą:
Balsam do ciała waniliowy (uwaga! jest to produkt niedostępny w Polsce, cudowny zapach utrzymujhący się długie godziny
Suchy szampon Batiste o zapachu wiśni
Żel pod prysznic Orginal Source o zapachu maliny z kakałem
Mgiełka do ciała Star fruits o zapachu truskawek z bitą śmietaną
Brozner W7 Africa
Wosk Yankee Candle o zapachu Red Velvet (kolejny rarytas! jest wycofany)

Drugi zestaw to pięć wosków Yankee Candle
Vanilia Cupcake 
Vanilia Lime 
Under the Palm 
Camomilie tea 
Lovely Kiku  



Aby wygrać pierwszy zestaw: 
1. Trzeba zostać publicznym obserwatorem mojego bloga (obowiązkowo) 
2.  Polubić mój fanpage na fb KLIK  (dodatkowe 1 losy) 
3.  Dodanie banerka na pasku bocznym bloga (dodatkowe 4 losy) 
4.  Udostępnienie informacji o rozdaniu na Facebooku (dodatkowe 5 losów) 
5.  Możesz też zaobserwować mnie na Instagramie KLIK (dodatkowe 2 losy) 

Aby zdobyć DRUGI zestaw: 
1. Zostać publicznym obserwatorem mojego bloga 
2. Odpowiedzieć na pytanie  'W jaki sposób spędziłbyś wymarzone walenynki?' (dowolność, możes zprzesłać zdjęcie, zaśpiewać, narysować, opisać) każdy kro czyta mojego bloga wie, że stawiam na kreatywność :)



Oczywiście KAŻDY może zawalczyć o oba zestawy. 


Regulamin: 

Aby wziąć udział należy być osobą pełnoletnią i posiadać własnego bloga.
Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.
Organizatorem i jednocześnie sponsorem rozdania jestem ja. 
Czas trwania konkursu : 11.01 - 15.02
O wynikach pinformuję do około pięciu dni od zakończenia. Na maila zwrotnego czekam trzy dni.
Nie biorę pod uwagę blogów stworzonych tylko na rozdania.


Wzór zgłoszenia:

Obserwuje jako:
Lubię na FB: Tak/Nie  jako …..
Dodałam baner w pasku: Tak/ Nie (link)
Udostępniłam na FB: Tak/ Nie (link)
Zaobeserwowałem na instagramie Tak/Nie (nick)
E mail:
Odpowiedź na pytanie: (jeśli wysyłasz na maila napisz mi o tym)


Odpowiedź na pytanie możecie też wysłać na maila: hidiamondd@gmail.com



W razie jakichkolwiek wątpliwości jestem do waszej dyspozycji, życzę każdemu powodzenia :*


Buziak!

Co mi w duszy gra vol.2

Cześć!



Dziś mam dla Was tylko playlistę, pisałyście na moim fanpage'u, że nie macie nic przeciwko. A więc dzisiaj zabieram Was w muzyczną podróż po mojej krainie :) Przede mną pracowity i niestety pełen stresu weekend.
 Dzisiaj chcialam pozostać w lżejszych, trochę alternatywnych klimatach. tak uniwersalnie, lecz starałam się by było niebanalnie. Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Jutro wieczorem, możecie się spodziewać niespodzianki na moim blogu, i to w dwóch odsłonach, może się domyślacie ha. A teraz zostawiam Was z muzyką...

PRZYPOMINAM O SPOTKANIU, MOŻECIE ZGŁASZAĆ SIĘ TU

Imogen Heap - Just for now 

Oasis - Stop crying our heart out 

R.E.M - Everybody hurts 

The Cure - Love song 

Bruno Mars - Just the way you are (klimat nie mój, ale tekst ma przeuroczy) 

Lana del Rey - Blue jeans 

Coldplay - Clocks 

Adele - I can't make you love me (tak w klimacie dnia jutrzejszego)


Do usłyszenia :*

Spotkanie warszawskich blogerek vol.2 - ZAPISY

Hejcześćczołem!


Tak się cieszę, że zaraz wybuchnę. Ten tytuł wręcz krzyczy do Was, no dobra, może nie, aż tak, ale do mnie na pewno. Znów nie wiem od czego zacząć, jednak na wstępie napiszę, że nigdy nie spodziewałam się, że znajdę w blogosferze osoby tak podobne do mnie, tu mam na myśli Alę, Kotka Pstrotka. W sumie od początku złapałyśmy dobry kontakt. Pomysł ze spotkaniem nawet trudno stwierdzić, kiedy się narodził, podejrzewam, że na pewno przed 14 grudniem, ja osobiście zaraz po poprzednim miałam ochotę na następne! A, że Ala też to się podjełyśmy. Chcemy Was zaskoczyć i wywołać u każdego z naszych gości efekt WOW, no jednym słowem stawiamy sobie poprzeczkę dość wysko.


Teraz szczegóły, tak się obie rzuciłyśmy do załatwiania, że skończyło się tradycyjnie(można by rzec) na Pochwale Niekonsekwencji, znacie lubicie, więc lokal już jest na plus :) A więc:

15 luty 

godzina 15 

Pochwała Niekonsekwencji Grójecka 118 

Stolica, rzecz jasna  


Teraz trochę formalności, zgłosić może się dosłownie każdy, wystarczy, że napiszesz na mail: 

spotkaniewarszawa@op.pl

napiszesz komentarz ze swoim nickiem i nazwą bloga, oraz wstawisz gdzieś nasz cudowny baner, najchętniej pasek boczny, jednak notka też może być (oczywiście podlinkowując do notki o spotkaniu)  
Czas macie do 18 stycznia, tego dnia ogłaszamy listę!






Miejsc mamy dla Was 12, to już chyba wszystko :) 

ZAPRASZAMY!  


Ps: Każda osoba zgłaszająca się musi liczyć się z obowiązkiem napisania po spotkaniu recenzji niektórych z otrzymanych produktów,  tak żeby nie było niejasności :)

Kosmetyczni ulubieńcy 13'

Cześć!


Powiedzcie mi dziewczyny, gdzie ta zima? Patrze patrze a nigdzie jej nie ma :(  Pogoda za oknem iście wiosenna, a ja chce kilogramy śniegu. A niech mi pruszy nawet do wiosny!

Dziś przybywam do Was z listą moich ulubieńców, będzie tak jak lubię treściwie. Myślę, że jest to istny miszmasz i absolutnie każda może znaleźć wśród nich coś wartego uwagi.






 

Odżywka do włosów marki Himalaya. Na dzień dzisiejszy jest to mój ideał. Jasne, że na niej nie kończę swoich włosowych poszukiwań. Jednak zawsze muszę ją mieć, powiedzmy 'w pogotowiu'. Idealnie wygładza i ujarzmia niesforne włosy, odżywia i nawilża. A wszystkim tym cechom akompaniuje przyjemny skład i niska cena (15 zł). Niestety ciężko ją dostać. Znajdziecie ją na pewno na DOZ . Pisałam o niej TU


Olej Sesa. Teraz czas na olejek. Jest to produkt bez, którego nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów. I ten właśnie wywołał na moich kłaczkach efekt WOW. Były dobrze nawilżone, odżywione. Włosy stawały się tak zwaną taflą, ich błysk był świetny. Po około pół roku zauważyłam też zmniejszone wypadanie. Jest to produkt, który wymaga od nas systematyczności, ale później pięknie się nam odwdzięcza. 




Odżywka Equilibra. Te kosmetyki w tempie ekspresowym podbiły blogosferę jak i moje serce. Kolejna warta uwagi odżywka. Włosy są po niej mega sypkie, dosłownie przespują się nam przez palce. Dodatkowo świetnie nawilża, dzięki zawartości aloesu. 





Maseczka Dermaglin. Słowo daję, przenigdy nie pomyślałabym, że nadam saszetce miano ulubieńca roku. Jednak ta tutaj w pełni zasługuje na to miano. Świetnie oczyszcza twarz, nie zapycha. Pomaga w walce z niedoskonałościami. Nie są jej straszne zaskórniki i inni nieprzyjaciele, dzięki jej stosowaniu ich ilość zmniejsza się. Zostawia naszą cerę matową na długie godziny. 


 
Żel złuszczający Frutique. Coś cudownego, absolutny hit. Nic tak pięknie nie oczyszczało mojej twarzy. Jest to alternatywa dla peelingów. Złuszcza martwy naskórek, po jego użyciu twarz jest miękka, oczyszczona i generalnie wygląda jak nowa. Do używani na sucho. Zawiera kwasy, myślę, że przy dłuższym użyciu wykaże też inne działania dobroczynne dla naszej cery. Jestem całym sercem na TAK! 





Woda toaletowa Star Nature. Kto nie chciałby, aby słodycze nie tuczyły... Nie znam osoby, która odpowie przecząco na te pytanie. Naprzeciw wychodzi wtedy ta mgiełka (tak, to najlepsze określenie tego produktu). Do wyboru w około 10 przesłodkich wariantach zapachowych (tuti-fruti, szarlotka, truskwaki z bitą śmietaną, szarlotka, wata cukrowa). Zapach trzyma się całkiem nieźle. Cena 15 zł, dostępne w każdym Hebe. Można się rozpłynąć w tych słodkościach, nie da się przejść obojętnie koło nich! 



 
Paletka cieni Smashbox. Pisałam o niej TU . Zakup w stu procentach trafiony! Cienie cudownie rozświetlają, idealnie się blendują a ich trwałość też powala. Można z nimi stworzyć idealny makijaż dzienny jak i wieczorowy. Matowe i perłowe, cudo.




Jak widzicie brakuje kosmetyków w paru kategoriach, ale niestety nic nie zachwyciło mnie na tyle by zyskać miano hitu, przewinęło się dużo godnych polecenia i całkiem dobrych. Jednak w tym zestawieniu chciałam zebrać te najlepsze i niezastąpione.  


Ściskam :*




Kiedy The Body Shop daje Ci imbir zrób pierniczki!

Hej!

Dziś po dłuższym zastanowieniu przychodzę do Was z recenzją imbirowego zestawu od TBS, dostałam go do testowania już jakiś czas temu, jednak cały czas coś stawało mi na przeszkodzie, gdy chciałam o nim pisać. Także mam nadzieję, że dzisiejsza notka dojdzie do skutku, w pełni haha. 

Ah z takich wiadomości parafialnych, wysłałam swoje zgłoszenie na konkurs Magia Świąt u Aswertyny. Długo biłam się z myślami, najpierw poleciało opowiadanie, jednak wciąż czułam niedosyt. Postanowiłam dosłać świąteczny szlagier w moim wykonaniu, w końcu raz się żyje. Ciekawe co myśli o tym As, oczywiście z góry ostrzegłam ją przed skutkami ubocznymi, typu popękane szkło, ale podobno dała radę :)
Myślę, czy nie zamieścić Wam tej piosenki, coś pomyślimy, gdzieś pewnie w końcu zawiśnie.
Korzystając z okazji chciałabym Was zaprosić na mój facebookowy fanpage <klik>  i Instagram  <klik>  tam może śledzić mnie na bieżąco.

Przechodząc do kosmetyków zapach jest wprost cudowny, uwielbiam takie klimaty. Jednak uwaga! wbrew pozorom nie jest to zapach pierniczkowy tak jak uważa większość z Was, widziałam dużo tego typu opinnii, więc chciałam to na wstępie zdementować. Ja interpretowałabym zapach jako kandyzowany imbir, jest korzenny, ale też słodki, połączenie tych aromatów faktycznie przywołuje świąteczne wspomnienia! Ogólnie cały zestaw utrzymany jest w świątecznej estetyce, opakowania, motyw jak i kolor kosmetyków, cudownie złoty.



Zacznę od masła, te z TBS uwielbiam, nie używam ich regularnie, lecz raz na jakiś czas robię dyspensę i pozwalam sobie na taką przyjemność. To masło ma dokładnie takie samo działanie jak każde inne z tego sklepu, fajnie nawilża, zmiękcza i odżywia, taka postawa, a nawet trochę więcej. Zapach tradycyjnie długo utrzymuje się na skórze, jak dla mnie jego intensywność jest w sam raz. Poprostu lubię ten aromat, ale myślę, że mimo wszystko o żadnej nachalności nie ma tu mowy. U paru dziewczyn czytałam, że po paru godzinach bytowania na skórze zapach zmieniał się w nieprzyjemny i duszący. U mnie nic takiego nie miało miejsca, myślę, że zależy to od indywidualnych reakcji w jakie wchodzi produkt ze skórą danej użytkowniczki. Tak jak pisałam ten efekt mnie ominął, więc jestem absolutnie na TAK!


Teraz czas na największe zaskoczenie, po raz pierwszy miałam styczność z produktem typu 'emalia do ciała'. Skoro sam producent zaznacza nam, że nie jest to peeling, nie bardzo jest traktowanie go w takich kategoriach. Działało nienajgorzej, drobinki przyjemne dawały się poczuć. W połączeniu z zapachem, używanie było prawdziwą przyjemnością. Efekty miękka skóra, przy regularnym używaniu  zauważyłam, że skóra była przyjemnie rozświetlona. Ciekawy produkt, jednak cena jest zdecydowanie nieadekwatna do jego wydajności, niestety, bo chętnie nabyłabym następne opakowanie...


No i teraz czas na żel. I tu spotkała mnie nie miła niespodzianka, zapach nie był cudownie korzenny. Tylko było to coś w stylu imbiru rodem z sushi, zapach bardziej jednolity, kwaskowy. Nie powiem, że nie był przyjemny, ale spodziewałam się świątecznego aromatu, tak jak w przypadku reszty zestawu. Uwielbiam żele z The Body Shop, więc do działania nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Nie wysusza, i jest wydajny.



Przepraszam za brak recenzji mydełka, ale zapodziało się gdzieś w świątecznej krzątaninie. Uroczy Pan Ciastek w jakiego zapakowana była całość posłuży jako puszka na pierniczki.W skład świątecznej serii wchodziły też dwa inne zapachy, żurawina i wanilia, jeśli ktoś ma ochotę wypróbować widziałam, że hulają teraz na wyprzedażach (imbirowy też)
Zestaw był cudownym prezentem jaki sprawił mi The Body Shop, jeszcze raz dziękuje firmie za możliwość przetestowania ich kosmetyków.  

A Wy co myślicie o tym zestawie, miałyście? 


Do następnej :*

Zaskakujący Carmex

Hejho!



Witam Was po raz pierwszy w nowym roku, mam nadzieję, że tez weszłyście w niego w dobrym humorze. Ja w sumie dopiero dziś wróciłam do życia :D urodziny dzień po sylwestrze, śmieszna sprawa. A Wy jak pożegnałyście stary rok?

Dziś mam dla Was receznję Carmexu, i pokaże Wam też moje prezenty urodzinowe, ale tylko w migawce, dla ciekawskich.

Pewnie zastanawiacie się czym może zaskoczyć znany już chyba każdemu, można by rzec, że nawet i na wylot Carmex. A właśnie, że może! Chcecie wiedzieć co i jak? Zapraszam na dalszą część recenzji.



Halo, czy jest tu ktoś kto nie próbował tego cudka? Jeśli tak, to nic straconego zaraz opowiem wam o jego podstawowych założeniach. Genialnie odżywia i nawilża usta, oraz reperuje te uszkodzone. Jeśli o mnie chodzi, mogę próbować wszystkich balsamów jednak do tego zawsze wracam z podkulonym ogonem. Nie ma lepszego. Po jego użyciu czuję natychmiastową poprawę wygląd swoich ust, czuje, że są dokarmione. Polecam go profilaktycznie, ale też, gdy coś się dzieje i potrzebujemy ratunku dla naszych ust. Po paru dniach z nim będą jak nowe. Dodam, że dostępny jest w wielu wersjach smakowych.


A więc czym mnie mój stary przyjaciel zaskoczył? Każdy posiadacz Carmexu zna, ten typowy chłodek połączony z lekkim mrowieniem, tutaj jest zupełnie inaczej. W żadnej wersji n ie spotkałam się z długotrwałym uczuciem chłodku i odświeżenia, coś genialnego. Efekt utrzymuje się do paru godzin. Używałam miętki i nawet tam nie spotkałam się z tym. Wiem, że niekażdy polubi, aale ja jestem wprost zakochana! Odkryłam swój ulubiony balsam na nowo, nie mogę się doczekać ciepłych dni, by sprawdzić jak zadziała wtedy.

Reasumując, każdemu kto nie używał polecam Carmex, myślę, że jego niska cena, a doskonałe działanie, porównywalne do produktów z najwyższych półek to najlepsza rekomendacja, szczególnie, że nadchodzą mrozy, trudny czas dla naszych ust. A każdej fance efektu odświeżenie i orzeźwienia polecam Carmex Jaśmin i Zielona herbata.

A tu migawka, moich prezentów:


Prześwietliły się mieszadełka z Wedla są genmialne, a jkaie efektywne :) I bransoletka Lilou, cudowny psiak :)

Buziaki!