Maliny prosto z krzaczka zamknięte w masełku od The Body Shop

Witajcie,

Wczorajszy dzień spędziłam na Nunkowym spotkaniu na rzecz schroniska w Korabowicach. Ja możecie się domyślać, był to niezwykle udany dizeń, a spotkanie samo w sobie było wspaniałe! Organizatorka podołała w stuprocentach i wsyztsko wysżło pięknie :) Jednak dziś nie o tym, spotkanie doczeka się relacji w osobnej notce. Bohaterem postu będzie masełko z The Body Shopu, które w jakimś stopniu jest produktem kontrowersyjnym. Budzi skrajne emocje, można je uwielbiać albo wręcznie przeciwnie.


Ja zdecydowanie zaliczam się do tych, ktorzy masełka kochają. Testowałam wiele różnych jednak to te TBS'woe pozostają moim ulubieńcami. Wypróbowałam wiele wariantów, mam swoich ulubieńców, ale są też takie, które wogóle mi nie podpasowały. Nie wiem, czy wiecie, ale ich masła różnią sie między sobą, niektóre mają lżejszą konsystencję, sa mniej tłuste. Oczywiście przekłada się to na ich działanie, silniej nawliżają, lecz mnie natłuszczają. Malina należy do tych lżejszych, tak jak i większość owocowych, jeśli mamy ochote na silniejsze działenie polecam te kokosowe lub masło shea. Myślę, że fakt czy lubimy ten produkt, czy nie zależy w dużej mierze od tego jak podchodzimy do marki i jej produktów, jeśli oczekujemy od nich naturlanośći skałdu, to w sumie będzie rozczarowani. Jednak dla mnie ich masła są idelanie wyważone pomiędzy produkatami czysto drogeryjnymi a tymi naturalnymi. Spójrzcie na skład, masło kakaowe i shea, to dobra podstawa dodatkowo olej sezamowy, słonecznikowy i ten z pestek malin, którego jest tu napewno niewiele, ale jednak jest.


Konsystencją nie przypomina typowego masła, oczywiście, jeśli dla Was tak samo jak i dla mnie masło to treściwa, zbita formuła. Tutaj mamy do czynienia z konsystencją nieco gęstszą od balsamów, rozpuszcza się od palcami, co znacznie ułtawia aplikacje. Co najważniejsze błyskawicznie się wchłania, a film, który zostawia na skórze jest delikatne i nie powduje dyskomfortu. Co najważniejsze zapach. Maliny zerwane prosto z krzaka, świeży soczysty, idelany dla fanów realistycznych owocowych aromatów. Długo utrzymuje się na skórze, nie zmienia się w kontakcie z nią.


Działanie jak najbardziej zadowola moją niezbyt wymagającą skóre. Masełka używam codziennie wieczorem, i nawet po rannym prysznicu, czuje jego działanie. Skóra jest świetnie nawilżona. A co najważniejsze jest to efekt długotrwały, a nie jak w większości tego typu produktów parafinowa powłoczka, delikatnie natłuszcza i odżywia skóra. Skóra jest znacznie miększa. Przy regularnym stosowaniu starcza na na miesiąc z hakiem. Dla wielu masła z TBS są z byt drogie, powiem Wam szczerze, że w cenie regularnej maśło kupiłam tylko jeden jedyny raz. Staram się wyszukiwac najróżniejsze promocje, a wierzcie mi jest ich całkiem sporo, wtedy ceny wahają się od 30 do 50 zł. Jakiś czas temu trafiłam na promocje, gdzie 3 malinowe kupiłam za niecałe sto złot. Zapach malin to edycja limitowana, pojawia się na wiosne. Polecam Wam szczególnie ten wariant jak i polowanie na inne w promocyjnych cenach, naprawde warto!

Aromatycznie: Yankee Candle, zapachowe łakocie

Witajcie,

Piątek, a co za tym idzie kolejna część zapachowej serii przed nami. Dziś przybliże Wam pięć wosków z mojej ulubionej kategorii zapachowej, czyli ciastkowe łakocie. Na końcu postu, będzie czekać na Was niespodzianka, poznacie ulubiony element mojej świeczkowej kolekcji.


Zapachy jedzeniowe zdecydowanie przeważają w mojej zapachowej kolekcji. Dziś starałam się zróżnicować boahterów posta, tak żeby każdy znalazł coś dla siebie. Mam nadzieję, że łasuchy i nietylko znajdą tu coś dla siebie.


Red Velvet - To dokładnie odwzrowany zapach tego przysmaku. Przyznam nieskormnie, że pare razy go piekłam i wyszedł mi całkiem nieźle. Red velvet to ciasto na podbudowie Devil food cake, mocno kakakowe, puszyste, z domieszką bitej śmietanki, brązowego cukru i lukru waniliowego. To typowy słodziak, mocno czuć w nim wanilie, której towarszyszą nuty wytrawnego gorzkiego kako. Podczas palenia pięknie się rozwija możemy wyczuć w nim nutki bitej śmietany i brązowy cukier. Całość polana bardzo słodkim lukrem. Intensywność jak najbardziej na plus. Napewno nie jest to zapach dla wszytskich, dla antyfantów słodkich zapachów palenie go byłoby drogą przez męke. Z Polski został wycofany z końcem 2013, jednak wiele sklepów intrnetowych wciąż ma go w swoim asortymencie. Polecam na długie jesienne wieczory.


Chocolate Layer Cake - Dla mnie to zapach legenda, kusi mnie odkąd odwiedzam Świat Zapachów. To zapach idelanej czekolady, takiej najprawdziwszej. Delikatne, wilgotne ciasto czekoladowe, przekładne musem z deserową czekoladą, oblane oczywiście niczym innym jak czekoladą. Słodkość jest idealnie wyważona. Niewinnie flirtuje z głębokim aromatem czekolady. Zapach tak pyszny że aż chce się ugryźć wosk. Uwaga w okolicach grudnia będzie dostępny u nas jako edycja limitowana. Czaje się na duży słój.


Carrot Cake - Mój ulubieniec. Najmniejk słodki z dzisiejszej piątki. Wyobraźcie sobie świeżo upieczone ciato marchewkowe, żeby było jeszcze pyszniejsze doprawione odrobinką imbiru, cynaomu. Czuć w nim ostrość przypraw zmieszoną z delikatną słodyczą ciastka. Momentami to włąsnie te ostre aromaty wysuwają się na pierwsze plan, czasem dominuje w nim lukier. Jednak cały czas zostaje pysznym ciastem z dodatkiem marchwi, którego smak podkreślają przyprawy. Zapach jest bardzo intensywny, szybko rozchodzi się po mieszkaniu i zostaje w nim na długo. Spaliłam już z 10 wosków i cały czas uwielbiam go tak samo!


Milk & Cookies - Zapach świeżo upieczony ciasteczek maślanych. Delikatnie kruche moczne w mleku, wprost rozpływają się w ustach. Tak samo jest z tym zapachem, delikatnie otula pomieszczenie. Ciasteczka nie są zbyt słodkie, jakto na maślane przystało. Ja dodtakowo czuje w nich minilane pobrzmienia nut waniliowych. Do tego można wyczuć w nim mleko w proszku, jego zapach jest trudny do opisania, jednak jeśli ktoś miał z nim do czynienia napewno będzie wiedział o co chodzi. Razem stanowią zaskująco spójną całość.


Berrylicious - Delikatny biszkopt rozpływając się w ustach, z nutkami wanili i odrobinką cytryny, sam w sobie mógłby być idelanym zapachem. Jest on wyraźny i spokojnie możemy uznać go za baze zapachu. Okraszony kremem śmietankowym, bardzo słodkim, mocno wyczuwalnym. Przy ozodobiny jagódkami, które nadają pikanterii i charakteru zapachowi. Bardzo soczyste, zapach idealnie odwzorowuje ich naturalną cierpkość. Nie ma tu przesadzonej słodyczy. Mimo tego, że jest to zapach typowy ciastkowy, jest dość głęboki, pięknie roziwja się w trakcie palenia. Aromaty pięknie ze sobą współgrają i żaden z nich nie wysuwa się na pierwszy plan. Pragnę słoja. Niedługo będzie dostępny u nas jako edycja limitowana, bądźcie czujni.


Cream Colored Ponies -  Moja ukochana świeca! Zapach pochodzi z kultowej serii My Favorite Things. Sam w sobie nie wyróżnia się niczym sczegóolnym. Jenak urocza nazwa jak i etykietka, jak i sama przynależność do kultwoej serii robią swojej. To słodki zabójca. Delikatne kruche ciasteczka, oblane cieplutkim lukrem waniliowym. Ciepły otulający zapach. Nie rozumiem fenomenu ciastkowych kucyków, nigdy takowych nie robiłam, ale całość przemawia do mnie i mogłabym zainwestować w duży słój, bo zapach  mimo prostoty jest bardzo przyjemny.

To byłoby na tyle. Któryś z zapchów szczególnie przykuł Waszą uwage?

buziak!

Walka o piękne włosy z maską od Seboradinu

Witajcie,

Ta recenzja miałą pojawić się znacznie wcześniej, jednak ostatnio miałam dość napięty czas, więc przychodzę z nią do Was dziś. W ostatnim czasie miałam możliwość poznania się bliżej z kosmetykami marki Seboradin, zdążyłam sobie wyrobić zdanie na temat ich produktów. W najbliższym czasie będe dzielić się z wami swoimi przemyśleniami na ich temat. Dziś przybliże Wam maske dedykowaną włosą zmęczoczonym, suchym, pozbawionym blasku. Na pierwszy rzut oka wydawała się stworzona wprost dla mnie.


Zapewnienia producenta to nawilżenie włosów, oraz poprawa ich jakości, mają stać się mocne i bardziej sprężyste. Czytelnie i z sensem, nie ma tu przysłowiowych gruszek na wierzbie. Skład jest naprawdę przyjemny, jak na produkt apteczny. Znajdziemy w nim nafte ksometyczną o własciowściach pielęgnacyjnych, ekstrakt z jajka,nadający włosm blasku, pomagający w utrzymaniu dostatecznego nawilżenia, drożdże piwne, poprawiające elastyczność oraz olej arganowy o działaniu wzmacaniającym i regenrującym. Od siebie dodam, że  na drugim miejscu w składzie znajdziemy gliceryne, moje włosy nie mają nic przeciwko niej, czy płynny jedwab.


Maska niestety nie zachwyciła mnie swoim działaniem, było ono zbyt delikatne dla moich wymagających włosów. Faktycznie zapewniała pożądany poziom nawilżenia, delikatnie poskramiała niesforne kosmetyki. Jednak nie dociążała ich, co uważam za duży minus. Podczas używania nie zauważyłam poprawy kondycji moich włosów. Liczyłam, że uzyskam choć minimalne wzmocnienie osłabionej łodygi i dodanie włosom blasku. Moim zdaniem bardziej stosowną nazwą w jej wypadku byłby balsam lub dedykowanie jej włosom normalny z tendencją do przesuszania, wtedy jako stricte maska miała by racje bytu. Co więcej, mam wrażenie, że sprawdziłaby się całkiem nieźle. Ma dość bogaty skład, z którego niezbyt wymagające włosy mogłby być zadowolone.  Jej konsystencja jest mało treściwa, jednak nie spływa z włosów i nakłada się ją całkiem przyjemnie. Jej zapach również przypadł mi do gustu, deliaktnie kremowy z nutką męskiego aromatu. Nie widziałam sensu używania jej zgodnie z przeznaczeniem. Postanowiłam wypróbować ją jako 'baze' pod olej i tu sprawdziła się znakomicie. Dopieszczała włosy, podbijając działanie oleju.


Cały czas mam mieszane uczucia co do niej. Nie jest to zły produkt. Jednak mam wrażenie, że producent nieco na wyrost dedykuje ją włosom zniszczonym, suchym, zapewniając o jej działaniu regenracyjnym. Dla mnie jej właściwości są zbyt deliaktne, włosy po jej użyciu są praktyznie bez zmian. Nie jest to produkt dla mojego moich zniszczonych włosów, jednak nie odradzam jej nikomu. Warto przestestować na sobie, bo przy normalnych ma szanse spełnić obietnice producenta i faktycznie wykzać dobroczynne dla włosów działanie.

bużka!

AROMATYCZNIE: Yankee Candle zapachy lata

Cześć,

Dziś piątek, więc zapraszam Was na kolejną odsłone aromatycznej serii. Dziś przedstawie Wam pięć zapachów przywołujących letnie wspomnienia. Większość z nich jest niestety niedostępna w naszym kraju. Jednak wiem, że często można trafić je na allegro. 


Bohaterzy dzisiejszego postu prezentują się następująco: Island Spa, Caribean Fruit, Luau Party, Citrus Tango, Golden Sands. Jak widzicie to samplerki, ja pale je jako wosk w kominku.


Island Spa - Nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak polubie ten zapach. Zamówiłam go na zasadzie, wszyscy chwalą to i ja spróbuje. Zauroczył mnie totalnie... Wyobraźcie sobie salon spa nad brzegiem morza. Zabiegi wykonywane przy użyciu olejków pachnących tropikalnymi owocami, przez okno wpada rześki wiatr i delikatna morska bryza. To taki zapach, który pozwala nam się zrelaskować, jest wyczuwalny, jednak delikatny. Czuć w nim cytrusy, odrobine anasa i świeżą morską bryze.


Golden Sands - Jeśli miałabym go określić tylko jednym słowem napisałabym o nim zachód słońca na plaży. To jeden z otulających nieco pudrowych aromatów. To zapach nagrzanego słońcem piasku, z domieszką nut kwiatu pomarańczy i drzewa sandałowego. Żadna z nut zapachowych nie wysuwa się naprzód, jest to spojna zaskakująca delikatnością kompozycja.


Luau Party - Dobrze, że to nie vlog, prędzej połamałabym język niż wypowiedziała nazwe tego zapachu. Luau to zapach musujących witamin dla dzieci, pierwsze skojarzenie. Na przód wysuwa się w nim aromat mango, delikatnie pobrzmiewa ananas i owoce tropikalne, których nie potrafie okreslić. To taka wesoła, lekko bąbelkowa multiwitaminka. Słodka z odorbinką kwasku.


Caribean Fruit -W moim mniemaniu to zapach legenda. Jeśli choć raz wdałyście się w rozmowę z Panem Piotrem ze Świata Zapachów napewno wiecie czemu. To idelanie wywarzony aromat, najpiękniejszy zapach owocowy! Czuć w nim delikatne nutki papyi, melona, caramboli jak guavy czy truskwek. Nie jest za słodki ani zbyt kwaśny. Myślę, że tak właśnie pachnie targ owocowy na wyspach karaibskich. To biały kruk, długo będący w sferze zapachowych marzeń. Wpadł w moje łapki, dzięki koleżance z forum (Marysiu dziękuje :*)


Citrus Tango - Kolejny owocowy ideał. Uwielbiam goryczke grejfruta. I kwaskowość wszelkakich cytusów. Odkąd ujrzalam go w zapowiedziach wiedziałam, że go pokocham i tak się stało. Nie jest to niestety zapach dla każdego, brak w nim jakichkolwiek słodkich nut, mamy typowego kwaśniaka. Bardzo soczystego, jak świeżo przekrojny cytrus. Szkoda tylko, że jest tak mało intensywny...

Czy któryś z zapachów szczególnie Was oczarował?  Nie zrażajcie się faktem, że większość z nich nie ejst dostępna, często można je znaleźć na allegro lub na przykład zamówić podczas zamówień grupowych z USA.

buźka!

Bath and Body Works: peelingujące mydło kontra pianka myjąca

Witajcie,

Dziś zapraszam Was na pierwszy w histori bloga pojedynek. Gościmy dziś dwa łudząco podbne produkty do mycia rąk od Bath and Body Works. Peelingujące, antybakteryjne mydło oraz piankę do mycia rąk.


Przyjrzymy się im z bliska:


Pianka dobrze myje przy czym delikatnie otula ręce. Zapach jest soczysty bardzo relaistyczny, jednak czuć w nim nutke chemii. Przeżyłam spore rozczarownie, gdy chwile po wyjściu z łazienki nie zostało z niego nic na dłoniach. Lubie, kiedy zapach zostaje ze mną choć chwile po myciu. Dodatkowo pianka na dłuższą mete wysusza skóre dłoni. Wydajność jest jak najbardziej na plus. Takie opakowanie starcza mi na około 2 miesiące, korzystają z niego wszyscy domownicy. Pompka nie zacina się. Cena regularna nijak ma się do jakości tego produktu. Jednak, gdy możemy ją dostać na wyprzeżdasz w promocji 4 w cenie 2 a jedna sztuka kosztuje mniej więcej 7 zł sięgam po nią mimo jej minusów.


Żelowe mydło peelingujące o właściwościach antybakteryjnych. Dobrze oczyszcza a przy okazji delikatnie ściera martwy naskórek. To świetna opcja dla osób zabieganych nie mających zbyt dużo czasu na pięlgnacje dłoni. Zapach kuchenej cytryny jest wprost nieziemski, świeżo wyciśniętsok z tego owocu, doskonale odwzorowany. Ku moim początkowym obawom ani trochę nie przypomina odświeżaczy powietrza. Co najważniejsze w odróżnieniu do piankowej siostry jego zapach utrzymuje się po myciu, dla mnie to ogormny plus! Jednak mają czynik wspólny, podsuszanie. Jeśli chodzi o wydajność jest niższa niż pianki, przy regularnym stosowaniu jest to miesiąc z małym hakiem.

Obu mydełkom jest daleko do ideału, jednak mojemu sercu bliższe jest to peelingujące. Podoba mi się jego wszechstronność oraz długo utrzymujący się zapach. Przyznam się Wam, że pomimo manakamentów kupuje te produkty regularnie, lecz tylko w promocji 4 w cenie 2. Płacąc wtedy 7 zł za butelek jestem w stanie wybaczyć im te niedociągnięcia. Po każdym myciu łapek wcieram w nie balsam, więc podsuszanie mi niestraszne. Testowałam je w wielu wersjach zapachowych, jednak to te owocowe są moim ulubieńcami. Jeśli traficie na szalone promocje w warszawskich Bath and Body Works mimo wszytsko poelcam przyjrzeć się tym przyjemniaczkom.

AROMATYCZNIE: Poznaj BusyBee cz.1

Witajcie,

Ten post zgodnie z zapowiedzią miał pojawić się wczoraj, jednak blogger sprawił mi psikus i mimo ustawień nie wrzucił go automatycznie. Jednak nic straconego, woski Busy Bee przywitają Was w sobotni ranek. Przygotowałam na dziś nietuzinkowe, niezwykle apetyczne zapachy. Myślę, że post trafi do zarówno mniejszych i większych łasuchów, jdno jest pewne uśmiech podczas czytanai gwarantowany.

Najpierw może co nieco o samych woskach. BB są wytwarzane ręcznie, przy ich produkcji nie zostaje użyta parafina, powstają z wosku sojowego. Dzięki temu są zdrowsze dla środowisk i dla nas. Podobnie jak ich zapachowi bracie pachną intensywnie, bez nutek sztuczności a co najważniejsze zapach zostaje w pomieszczaniach długi czas po zakończeniu palenia. Pszczółki są nieco bardziej platyczne od tradycyjnych parafinowych wosków, ich struktura przypomina plasteline. Dla jednych może być to plusem dla drugich minusem. Nieco uciążliwe bywa usuwanie wosku z kominka, polecam wode z mydłem. Dużą zaletą jest niewątpliwie fakt, że wosk sojowy wolniej uwalnia olejki zapachowe, jedn akwałek może na z powodzeniem starczyć na 2-3 dłuższe palenia. Busy Bee posiadają też skale mocy zapachu, jednak często nijak ma się do rzeczywistości, więc nie sugeruje się nią :)


Smażony Bekon 
 Dla tych, których mmm bacon! od Yankee Candle jestem obiektem pożądania, jednak cały czas nie wpadł w ich ręce ten wosk będzie spełnieniem marzeń. Co więcej dodać klasyczny pieczony bekon, z odrobiną sosu brabecue. Nie czuć w nim ani odrobiny spalenizny, rumiany, świeżo usmażony. Zapach rozchodzi się stopniowo, nie jest zbyt intensywny ani tym bardziej przytałaczający. charakterystyczny, trudno taczać się nim na codzień, jednak od czasu na poprawę humoru jak najbardziej. 

Popcorn z masłem 
Lubie nieco dziwne, nietypowe zapachy, dlatego właśnie sksuiłam się na wosk o aromacie prażonej kukurtydzy. Obawiałam się trochę sztuczności, jednak moje obawy okaząły się całkowicie bez podstawne. Nie jest to aromat popcornu, jak możemy spotkać w kinie czy na festynach. Przypomina mi bardziej zapach maślenego popcornu z microfali, czuć tu też słodki, nieco waniliowe nuty. Czynią go one bardziej uniwerslanym i przystępnym. Jest intensywny, otulający. Idelany na romantyczny filmowy wieczór we dwoje!  

Cukierki z colą 
Charaketerystyczny zapach coli, tej najprawdziszej w duecie z kwaskowymi nutami. Nie jest to typowy słodziak, lecz idelanie odwzorowany zapach kwaśnych colowych żelek. Bardzo soczysty. Zaskoczył mnie, spodziewałam się zapachu coli, czystego bez dodatków. Jednak zaskoczenie było jak najbardziej poztywne. W moim odczucie zapach jest mało intensywny, czuć go zdecydowanie za słabo. Podowiłabym jego moc. Napewno spodoba się dzieciakom, a tym większym przywoła uśmiech na twarzy.  


Swoje woski kupuje w sklepie internetowym Aromatella , mają w swojej ofercie dośc duży wybór zapachów. Możemy też upolować tam prawdziwe perełki, niedostępne w żadnym innym miejscu. Jeśli chodzi o strone techniczną, wosk kosztuje 7 zł, dziele go na 4 połówki, każda starcza mi na 2-3. Wydajność jak najbardziej w porządku. Woski zapakowane w folijakach, które są dość niepraktyczne powoli zamieniane są na opakowanie, któreznacznie  ułatwiają przechowywanie. 

Dajcie się wciągnąć sojowej rewulucji. W następnym aromatycznym poście możecie spodziewać się przepysznych ciasteczkowych aromatów. 

buziak!

Peeling kawowy od Full Mellow

Witajcie,

Kawa jako poranny rytuał, czy sposób na przetrwanie ciężkiego dnia. Brzmi znajomo, prawda? Dla wielu z nas kubek tego napoju jest nieodzowną częścią dnia. A jakby tak przenieść ten zwyczaj do łazienki.. Kosmetyki z kawą to wspaniały spsób na poranny prysznic lub relaksującą wieczorną kąpiel. Na przeci kawoszom wychodzi Full Mellow ze swoim naturalną kostką peelingującą, w dodatku robioną ręcznie. Jak i wszytskie kosmetyki tej marki, to właśnie ich domena.


Jak widzicie peeling ma niecodzienną forme, jednak jak dla mnie bardzo pożądaną. Masaż i pielęgnacja w jednym, ideał. Zaliczyłabym go do tych mocniejszych zdzieraków. Ziarna kawy, choć nie pozorne mają całkiem sporą siłe. Po jego zastosowaniu skóra jest napięta, gładka oraz delikatnie nawilżona, za sprawą masełka kakowego w skałdzie. Przy regularnym stosowaniu spokojnie możemy mówić o realnym ujędrnieniu skóry.


Tak jak pisałam wcześniej skład jest w pełni naturalnym, obok zmielonych ziarenek kawy znajdziemy w nim masełko kakowe, skorbię kukurydzianą. Całośc nie rozpada się, jeśli nie zazna kontaktu z wodą. Czyli najwpierw zwilżamy skórę a potem dopiero masujemy. Wydajność jest całkiem przyzwoita, o ile nie zmoczy naszej kosteczki. Używam jej regularnie od miesiąca, a zmniejszyłą się o połowe. Jedynie wykruszy mi się ziarna kawy, które pełniły w tym wypadku funkcje dekoracyjną.


Bardzo spodobała mi się forma tego zdzieraka. Jednak pomyślałabym nad zmianą nazwy na kostka masująco-peelingująca. Tak chyba bardziej by pasowało. A warto podkreslać jej odmienne od klasycznych peelingów działanie. Za mało mamy takich produktów na rynku!
Dzięki spotkaniu z tym produktem rozumiem zachwyty nad Full Mellow, i przyznam się Wam, że wpadłam jak śliwka w kompot! Niestety peelingu jak narazie nie ma w stalej ofercie sklepu, mam nadzieję, że szybko się tam pojawi..

Co myślicie o takiej formie peelingu?

Spotkanie z marką Seboradin

Witajcie,

25 sieprnia miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z marką Seboradin. Oprócz prezentacji nowości miałyśmy okazję wziąć udział w szkoleniu, które odświeżyło nasze spojrzenie na pielęgnacje włosów. Na koniec wiśnienka na torcie, czyli badanie u trychologa. Całość utrzymana w przyjaznej kameralnej atmosferze.


Spotkanie odbyło się w knajpce Piony i Poziomy. Jego głównym punktem była prezentacja nowości, czyli kuracji i szamponu z roślinymi komórkami macierzystymi. Mogę Wam zdradzić, że Sobardin jest w naszym kraju pionierem jeśli chodzi o zastosowanie tej metody w mielęgnacji włosów i skóry głowy. Preparaty mają za zadanie stymulować odrsot włosów. Przentują się ciekawie, także pokładam w tej serii duże nadzieje.


Podczas szkolenia poglębiłam swoją 'włosową' wiedzę. Miałam tez okazję złapać się na paru błędach, które dość często powtarzam w swojej pielęgnacji. Niby nic a jednak wiele, pamiętajcie by w pielęgnacji włosów nie zapominać o skórze głowy. To właśnie jej stan wpływa na jakość włosy, które rosną. Skóra na głowie tak jak i innych partiach naszego ciach potrzebuje oczyszcania, tudzież złuszczania!
Jeśli chodzi o samą marką Seboradin, największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że w recepturach stosują wiele naturalnych składników pochodzenia roślinnego. Zawsze myślałam, że ich receptury są bardziej syntetyczne, nie zawierają wyciągów czy olei. a tu miła niespodzianka.

Samym badaniem trychologicznym jestem nieco zawiedziona. Oczywiście dużo w tym mojej winy. Rano przed wyjściem użyałam suchego szamponu, więc badania nie dało się przeprowadzić. Wszystko byłoby okej jak by nie fakt, że spryskałam nim tylko okolice grzywki. Dowiedziałam się, że mam zniszczone rozjaśnianiem włosy, i rozdwojone końcówki, jednak do takich wniosków doszłam już dawnpo sama. I cały czas walcze z problemem. 

Bardzo się cieszę, że miałam okazję wziąć udział w spotkaniu. Szkolenie okazało się dla mnie bardzo pomocne, dzięki niemu skorygowałam błędy, które dotychczas popełniałam w mojej włosowej pielęgnacji. Niedługo podziele się z Wami wrażeniami na temat, kuracji Fitocel.
Pięknie dziękuje marce Seboradinu za możliwość wzięcia udział!

Wyniki rozdania

Hej,

To się uśmiałam. Chwile temu wstawiłam na fanpage bloga na facebooku, screenshota z maszyny losującej wskazała nie. Aż tu nagle dostaje maila od jakiejś uprzejmej Małgosi, że opowie wszytskim, że nagrode zostawiam sobie skoro wylosowano nie. A więc jestem tu dla Was z wynikami, żeby nie było, że nagroda zostaje u mnie. Same wiecie, ja złodziejaszek i te sprawy. Reasumując szkoda mi ludzi, którzy nie rozumieją żarcików sytuacyjnych, lecz jeszcze bardziej szkoda mi tych, którzy pchają się do rozdań nie racząc spełnić podsatowych punktów. Nie przeciągając, the winner is:


Patrycji serdecznie gratuluje! Czekam na twój adres :)

Wszytskim pozostałym pięknie dziękuje za udział w zabawie, miło mi, że świętowaliście ten rok ze mną! Śledźcie bloga, bo cąłkiem niedługo ruszy nowa zabawa! Buziak!