Świąteczne marzenia, wishlista
Plan reanimacji bloga małymi kroczkami wprowadzany jest w życie. Zanim zacznę pisać o ważniejszych tematach chce dodać parę luźnych postów, żebyście pamiętali, że już jestem i nigdzie nie uciekam. Dziś mam dla Was moją świąteczną wishlistę. Lubię raz na jakiś czas gromadzić swoje zachciewajki w jednym miejscu, wtedy łatwiej ułożyć mi jakiś sensowny plan zdobywania ich. Niedługo po świętach mam też urodziny. Kto wie, może ten post zainspiruje moich bliskich. .
Peeling imbirowy, Ekoa - zimą uwielbiam otaczać się typowo korzennymi aromatami. Imbir, cynamon czy suszone pomarańcze to zdecydowanie moje klimaty. Żałuje, że na rynku jest tak mało kosmetyków dostępnych w tych aromatach, większości już próbowałam. Ekoa to dla mnie coś zupełnie nowego, dlatego chce bliżej poznać się z ich peelingiem imbirowym.
Thierry Mugler, Angel - miałam już parę próbek i odlewek tego zapachu, zauroczył mnie. Moje jesienno - zimowe perfumy dobijają dna, myślę, że mógłby być ich godnym następcą.
Tonik do włosów i skóry głowy, Klorane - wcierki to podstawa mojej pielęgnacji, przy odrobinie samozaparcia i regularnym stosowaniu efekty są bardzo szybko widoczne, a czasem potrafią nieźle zaskoczyć. W przypadku tego produktu producent obiecuje wzrost i zmniejszenie wypadania, czyli standard. Jednak ciekawi mnie chinina w składzie i fakt jak jej obecność może przedłożyć się nie działanie.
Santa Belly Jelly, Lush - świąteczny must have! coś cudownego, typowa dla Lusha galaretka myjąca o świątecznym zapachu z dodatkiem brokatu i malutkich błyszczących gwiazdeczek. Kiedy cieszyć się takim cudami, jak nie w święta?
Ananasowy mus do ciała, Organique - w opozycji dla zimowych aromatów, trochę lata w słoiku. Ostatnio polubiłam zapach ananasa, szukam go w kosmetykach. Organique zazwyczaj dość dobrze odwzorowuje zapachy, dlatego liczę na soczystą eksplozję, poza tym mus ma świetny skład.
Balsam Juicy Grapefruit, Eos - eos'y znam i posiadam, jednak od kiedy przeczytałam o grapefrutowym dostępnym za oceanem muszę go mieć. Ot taka zachcianka dotycząca smaku/zapachu.
MAC Creme Cup - ostatnio miałam okazję się nie pomalować, i wow! Tak jak nie lubię i nie widzę siebie w różowych kolorach, tak ten pasuje do mnie. Czasem warto zaszaleć i dopieścić się czymś z wyższej półki, szczególnie w święta
In theBalm of your hand - co tu dużo mówić cudowna paletka theblam, ich kultowe produkty zebrane w jednym miejscu. Róże, bronzer, rozświetlacz, pomadki i cienie. Idealna propozycja dla roztrzepanych, jak i dla tych, który lubią mieć wszystko pod ręką. Całość utrzymana w typowym dla thebalm klimacie pinup.
Krem bananowy i ananasowy, Avebio - wypatrzyłam je parę dni temu i odrazu zapaliła mi się czerwona lampka 'chcę' . Przede wszystkim zainteresowały mnie składowo, działanie ananasa znam z własnych domowych peelingów, i bardzo je lubię. Ciekawe jak sprawdzi się w kremie. Banan też brzmi ciekawi. Gdyby pachniały owocami, byłabym w siódmym niebie!
Kredki, Mondeluz - moja miłość do kolorowanek kwitnie. Ostatnio doszłam nawet do wprawy w cieniowaniu, także kredki z nieco wyższej półki wydają mi się idealną opcją, by nadać moim dziełom nowej jakości i rozwijać umiejętności.
Tiszert, na/opak - z racji tego, że czarny to mój szczęśliwy kolor, i najlepiej się w nim czuje, projekt odzieżowy na/opak w pełni trafił w mój gust. marzy mi się koszulka właśnie z tym nadrukiem. Jeśli tak jak ja cenicie sobie jakość i niebanalne pomysły projektantów polecam zajrzeć i zostać dłużej z ta marką <klik>
Zegarek, Daniel Wellington - z wiekiem odczuwam coraz większą potrzebę posiadania zegarka na rękę. Ten w komórce czy tablecie stał się niewysatrczający. Ten od DW w stu procentach trafia w mój gust, lubię prostotę.
Świąteczne dodatki do domu, Home and you - od paru lat niezmiennie moim ulubionym motywem świątecznym jest renifer. Tym razem zauroczyły mnie filcowe reniferki, miska oraz przesłodki kubek z muffinką w świątecznych kolorach. Te dodatki to nie wszystko co chciałabym zobaczyć w moim domu w tym magicznym okresie, cały czas szukam pierniczkowo - reniferowych dekoracji.
Świece, Bath and body Works - nie jest to moja ulubiona marka świec, ale te przesłodkie obrazki robią robotę. W te święta jedna z nich napewno zagości w moim domu, nie przepuszczę okazji by ją kupić. Niestety rok temu nie było ich u nas i zostało mi smutne przeglądanie ich na stronie amerykańskiego BBW.
Wtyczka + zapachy, Bath and Body Works - niestety nie mam pojęcia czy te urocze wtyczki pojawią się w naszym kraju. W komplecie do niej marzą mi się zapachy o wdzięcznych nazwach Dashing trough the snow, Sweter weather, Salted caramel, których też niestety w Polsce nie uświadczę. Zostaje mi tylko mieć nadzieję, że pojawią się na poświątecznej wyprzedaży w USA i uda mi się je ściągnąć na następne święta lub liczyć na cud i pojawienie się ich w Polsce.
Świece, Yankee Candle - tradycyjnie jako wielka fanka tej marki, zamieszczam w swojej wishliście pozycje z ich oferty. Niestety poza jednym, który powrócił do Stanów jak tresaure dwa pozostałe są trudne do zdobycia. Frolic and play to cudowny kremowy zapach mięty, Dream by the fire to zapach ogniska, męsko drzewny, bardzo klimatyczny a Feliz, który od razu przywodzi mi na myśl słowa jednej ze świątecznych piosenek to świąteczna mieszanka przypraw.
Każdy z nas lubi czasem pomarzyć na głos i właśnie u mnie efektem tego był ten post. Mam nadzieję, że uda mi się spełnić moje małe chciejstwa w najbliższym czasie. A Wy co planujecie kupić w najbliższym czasie?
Odkrywamy sekrety urody, IV edycja nadmorskiego nierutynowego spotkania blogerów
Jesienny weekend, polskie morze, dwudziestu czterech blogerów, piszących o różnych spraw, jednak połączonych za sprawą wspólnej pasji do blogowania. Możliwe by zebrali się w jednym miejscu docierających z różnych stron Polski? Oczywiście! Za sprawą Michała i jego idei nierutynowych spotkań, wiedzeni chęcią zdobycia nowej wiedzy, integracji spotykamy się by wspólnie odkrywać sekrety urody. IV już edycja, podobnie jak poprzednia odbyła się nad naszym polskim morzem, które jesienią jest przepiękne i magiczne. Na miejsce spotkania Michał wybrał ośrodek Natura Park w Ostrowie, malowniczo położony w środku lasu, co to dużo mówić był to strzał w dziesiątkę. Cisza, spokój wśród drzew, miejsce otulone pięknym zapachem lasu, urokliwe w sezonie jak i poza nim zapewni gościom przystań z dala od zgiełku i hałasu, który niestety w sezonie wypełnia nadmorskie miejscowości.
Mimo wielu przeciwności losu udało mi się pojawić na SOB'ie (te spotkania są absolutnie wyjątkowe, podróż przez pół Polski z połamaną nogą tylko, żeby tam być.. ) Do Ostrowa dotarłam dzięki pomocy Ani i jej męża, za co serdecznie dziękuje. Z Warszawy wyruszyliśmy późnym popołudniem, na miejscu byliśmy w okolicach godziny 23. Ominął nas pierwszy panel, czyli spotkanie z marką Pierre Rene. Bardzo żałuje, znam ich kosmetyki przelotnie, chętnie zagłębiłabym się w ich asortyment. Na miejscu czekały na mnie dziewczyny, które dzielnie trzymały zaklepane dla mnie miejsce w domku. Lepszego składu nie mogłam sobie wymarzyć. Masa śmiechu, zarwane noce. Dzięki! Kasia, Monika, Sylwia
Po nieprzespanej nocce mogłyśmy ruszyć na wykłady dzięki pysznemu śniadanku i wypitym hektolitrom kawy.
Wykładem, który otworzył sobotnią część SOB'u był przygotowany przez markę DermoFuture Precision oraz Panią Anię Rolf, dotyczący terapii mezorollerem w domowym zaciszu. Jestem fanką tej metody od dawna. Świetnie sprawdza się w walce z rozstępami i cellulitem. Pani Ania zachęcała nas do przeprowadzania terapii na skórze twarzy, wierzę w efekty jakie może przynieść. Jednak na razie braki mi odwagi i zostaję przy dolnych partiach ciała. Jeśli obawiacie się o bezpieczeństwo nie ma czego, przy zachowaniu paru prostych zasad, spokojnie możemy przeprowadzić takie zabieg w domu. Dla początkujących marka przygotowała zestaw zawierający mezoroller, kurację z komórkami macierzystymi oraz żel łagodzący. Kupicie go na pewno w Superpharmie, polecam spróbować.
Kolejny wykład to spotkanie z Panią Magdą Aleksandrowicz oraz jej wyjątkową marką Illua. Selektywne kosmetyki naturalne, wytwarzane specjalnie dla klienta. Brzmi nieprawdopodobnie a jednak.. to możliwe. Starannie wyselekcjonowane składniki, wydajność, możliwość dopasowania kosmetyku do naszych potrzeb, to tylko niektóre z licznych zalet marki. Cena nie należy do najniższych, jednak niezaprzeczalna pewność, że jest to najlepsza inwestycja w naszą skórę w pełni to wynagradza. Klient czuje się wyjątkowy przez cały proces zamówienia, stworzenie preparatu specjalnie dla niego, dbałość o każdy szczegół opakowania oraz imienny liścik od właścicielki firmy. Klient, który czeka na kosmetyk, a nie kosmetyk leżący na sklepowej półce szmat czasu. Tak właśnie można podsumować markę Illua.
Kolejny punkt programu to bliższe spotkanie z marką Dermaglin oraz sympatyczną Ewą, o której można śmiało powiedzieć, że jest stałym gościem Secrets of beauty. Tym razem opowiedziała nam o maseczkach, które bazują na zielonej glince. Ogromnym plusem jest fakt, że są to gotowce z całkiem dobrym składem. Dla leniuchów, który nie lubią przygotowania glinki są świetnym rozwiązaniem. Dermaglin ma w swojej ofercie też maseczki dedykowane mężczyznom, opcja dla panów, którzy za nic w świecie nie dają namówić się na nałożenie stricte damskiej maseczki. Od dawna jestem fanką ich maseczki do skóry głowy, z chęcią poznam bliżej ich propozycje. Ewa zdradziła nam też, że opakowania produktów Dermaglinu przechodzą małą metamorfozę, w tym momencie odetchnęłam z ulgą, teraz na pewno będą bardziej kuszące dla klienta pod względem wizualnym.
Kolejny wykład to czas marki Plus dla skóry, zdecydowanie nie był on moim ulubionym. Co do samej marki jest ona stosunkowo nowa na naszym rynku. Kosmetyki dla nich tworzą takie m.in : Ziaja, Foslek czy Oceanic. Także możemy spodziewać się przystępnych kosmetyków w dobrej cenie. Do kupienia wyłącznie w aptekach. Po wykładzie chętni mogli ukręcić sobie peeling do ust bazując na składnikach dostępnych w każdej domowej kuchni.
Kolejny część programu to spotkanie z marką Fabryka Świec Light. Przyznam się, że byłam do tego wykładu negatywnie nastawiona. Czy zmieniłam swoje podejście? Tak, jak najbardziej szczerze tak. Nie znaczy to, że zaraz zaleje Was fala wpisów o ich świecach, mam problem z przekonaniem się do ich produktów zapachowych. Jednak, jeśli nie możecie sobie pozwolić na świece popularnych marek serdecznie zachęcam do zapoznania się z ich asortymentem. Są wytwarzane z bezpiecznej parafiny, a nie żadnej tam Chin jak to chodzą plotki, ładnie dopalają się do ścianek. Kolejny plus to szeroka gama zapachów, z której każdy znajdzie coś dla siebie. Sława, zresztą nie najlepsza, jaką owiana jest fabryka świec powinna iść w zapomnienie. Pan Jacek jest osobą, który ma pasje i dzieli się z nią. Dodam, że pasja Pana Jacka to wcale nie świece zapachowe, a poprostu światło, jakie dają świece, ich płomień. Dlatego mówię TAK, jego kolumnom i innym cudom, w których widać właśnie to zamiłowanie do światła i świecy jako jej źródła. Ja już swoje egzemplarze mam, planuje też zrobić w Fabryce świąteczne zakupy dla bliskich. Stosunek jakość do ceny, jest w porządku, nawet miło zaskakuje. Na koniec wykładu każdy mógł zrobić swoje własne woski sojowe.
Na sam koniec Michał przygotował dla nas coś od siebie. A mianowicie, krotki test. Na podstawie 'anonimowych' próbek różnych kremów musieliśmy ocenić, ich cechy, m.in zapach, konsystencje, wchłanialność. Kolejnym zadaniem było dokonanie wyceny poszczególnych kremów, oczywiście nadal sugerują się próbkami. Na koniec Michał ujawnił jakie kremy testowaliśmy. W dużym stopniu udało mi się prawidłowo wycenić kremy. Jednak śmiechu było co niemiera, gdy za produkt kosztujący ok. 8, niektóre z dziewczyn byłyby skłonne zapłacić 80 czy 90 a natomiast produkt warty powyżej 100, niektórzy kupiliby za 8. Wnioski z tego wykładu nasuwają się same, warto sobie przeanalizować..
Niestety to już ostatni wykład, jednak nie koniec SOB'u. Zobaczcie co działo się potem.
Przed oficjalnym grillem udało nam się skoczyć na chwilę nad morzem, dotarłam tam dzięki Sylwii, bo sama o kulach w życiu bym się nie dotoczyła.
Morze jesienią jest piękne, pusta plaża, cisza, spokój. Wiatr i zachodzące słońce. Razem z Kasią wypatrzyłyśmy na plaży cudowne labusia, oczywiście nie obyło się bez głaskania.
Przy grillu i pysznym torcie świętowaliśmy urodziny Michała i Margarety. Mieliśmy czas by lepiej się poznać, a śmiechom nie było końca. Rano po oficjalnym zakończeniu ruszyliśmy do domów, a nadmorska przygoda stała się tylko wspomnieniem.
Dziękuje Michałowi, za możliwość wzięcia udział, masę ciepłych słów, motywację do przyjazdu i oczywiście co najważniejsze, organizacje na najwyższym poziomie! Grześkowi a stworzenie najlepszej video relacji (niedługo pojawi się na kanale Michała) oraz oczywiście Marysi, za co za bycie Marysią ;) wspaniały psi charakter.
Dziękuje dziewczynom z domku, za wspaniałe towarzystwo i pogaduchy do rana. Oraz za podróż w drodze powrotnej :) oraz każdemu uczestnikowi, że był i dając cząstkę siebie uczynił SOB jeszcze bardziej wyjątkowym.
A co najważniejsze dziękuje sponsorom za wsparcie i inwestowanie w tak wspaniały projekt jakim jest SOB, wszystkim jak i każdemu z osobna. Dziękuje, że byliście.
Nie pozostaje mi nic innego jak mieć nadzieję, że wiosnę spotkamy się znów na V już Secrets of Beauty.
buziak!
Goose Creek, debiut marki na polskim rynku. Przegląd zapachów
Powrót do blogosfery oznacza powrót do pachnących postów. Mam nadzieję, że się cieszycie tak samo jak i ja. Pisanie o świecach daje mi mnóstwo radości. Dziś zapoznam Was z marką Goose Creek, która całkiem niedawno zadebiutowała na polskim rynku, jednak w Stanach Zjednoczonych odnosi niemałe sukcesy. Oczywiście pierwszym porównaniem jakie się nasuwa jest zestawienie ich z Yankee. Nie bez powodu, jednak pomimo pięknych zapachów oraz designu zachowanego w podobnej estetyce nie mają zbyt wielu wspólnych cech.
Woski Goose Creek wytwarzane są z wosku sojowego, występują w formie krążka składającego się z 6 kostek. Producent zaleca nam spalanie jednej podczas sesji zapachowej. Jednak moc zapachu jest tak duża, że spokojnie wystarczy nam połowa. Oczywiście możemy to sobie dozować, jednak ja, miłośnik killerów uważam połówkę za dawkę optymalną. Taka ilość spokojnie zapachnia jedno pomieszczenie, czasem nawet niesfornie ucieka poza nie. Pół kostki trzyma zapach do 8 godzin, dobry wynik. Reasumując, jeśli zdecydujecie się palić w taki sposób, kostka to 16 godzin zapachu, a opakowanie 96. Przy takiej wydajności jego dość wysoka cena (22 zł) nie przeraża. Wosk jak na sojowy przystało jest miękki ma, ma bardzo plastyczną strukturę. Umieszczenie go w plastikowym pudełku jest idealnym rozwiązaniem. Na tle Yankee wyróżniają się mocą, w wypadku Goose nie musimy domyślać się zapachu, czujemy go w pomieszczeniu a nie tylko zbliżając się do kominka tak jak to w niektórych zapach od YC się zdarzało. Niestety dla części osób ich moc może okazać się przekleństwem. Dużym atutem jest opakowanie, bardzo higieniczne a co najważniejsze wosk się nie kruszy, nie ma mowy o utraconych kawałeczkach.
Wosk parafinowy to początek a zarazem koniec podobieństw. Goose wyróżnia obecność dwóch knotów, gwarantuje to szybkie rozpalanie się świecy do ścianek. Świetne rozwiązanie, kiedy chcemy delektować się ulubionym zapachem mając mało czas na palenie świecy. Obecność dwóch knotów nie wpływa na szybsze spalanie. Zapachy tak samo jak w Yankee są skategoryzowane, na ten moment nie umiem Wam powiedzieć jak rozkłada się ten podział, ale w następnej notce napiszę o tym coś więcej. Zapachy same w sobie są bardziej złożone, wieloskładnikowe. Niektóre z nuty tworzą tło a inne wybijają się na pierwszy plan. Nawet te jedzeniowe są jakby bardziej wytrawne z nutką perfum. Eleganckie sam w sobie, jednak wciąż pasujące do swojej kategorii. Podobnie jak w Yankee każdy znajdzie tu coś dla siebie, szczególnie miłośnicy męskich a zarazem niebanalnych zapachów poczują się jak w raju. Moc świec jest nieco mniejsza niż wosków, jednak są bardzo dobrze wyczuwalne. Na ogół to zapachy stonowane wkomponywujące się w tło, ale znajdą się też killery, dla miłośników zapachowych wrażeń. Co ważne, są to jedyne świece dwuknotowe, (palone przeze mnie) w których podczas palenia nie dochodzi do szybkiego uwolnienia się olejków a parafina nie wychodzi na pierwszy plan, zabijając radość z palenia. Cena to 92, bardzo przystępna. Podsumowując świece Goose to świetny wybór dla tych, którzy nie są obyci z paleniem i zależy im przede wszystkim na komforcie i bezproblemowym paleniu. Zdecydowanie najlepszy wybór na początek zapachowej przygody. Sprawdzą się też jako odskocznia dla tych znudzonych klasyczną ofertą YC w Polsce.
Przejdźmy teraz do przyjemniejszej części notki, czyli zapachy!
Dziś poznacie 6 uniwersalnych, a zrazem idealnych na lato aromatów.
Zaczynamy od mojego ulubionego zapachu. Na początku nie zwróciłam na niego uwagi, wydał mi się zwyczajny i o zgrozo nijako owocowy. Owoce zdecydowanie nie są moją ulubioną kategorią zapachową, ale te z Goose naprawdę miło zaskakują swoją naturalnością. Wracając do zapachu Summer Sherbet to kompozycja kwaskowych limonek, pomarańczy przełamana słodyczą mango, brzoskwini i moich ulubionych letnich owoców, czyli malin . Czuć w niej zmrożone nuty, taki delikatny chłodek, który uwaga nie ma nic wspólnego z miętą. To właśnie on stwarza niepowtarzalność tego zapachu. Wesoła kompozycja owoców, która orzeźwi nawet w największe upały. Ja już wypaliłam swój słój i przymierzam się do kupna następnego.
Ideał dla fanów naturalnych nut cytrynowych w świecach. Ta nie dosyć, że nie jest chemiczna (i nie pachnie odświeżaczem do toalet) to pachnie jak prawdziwa lemoniada. Świeżo wyciśnięte cytryny osypane cukrem czekające na wciśniecie do wody. Czuć w niej musujące nuty, co daje podobieństwo do oranżadek w proszku. To kolejna propozycja w sam raz na lato. Cytryna, która zachowuje swą kwaskowatość, przełamana słodką spożywczą nutą.
Pozycja obowiązkowa dla fanów soczystych owocowych zapachów. Fioletowe winogrona prosto z działki zamknięte w słoju. Żaden tam toskańskie, sto procent polskości. Świetnie odwzorowany zapach, idealnie zachowany balans pomiędzy słodyczą a cierpkością tego owocu. Jeśli byliście kiedyś w winnicy ten aromat, również będzie bliski waszym sercom. Ah zapomniałam dodać, że wcale nie lubię winogron, lecz ten zapach mnie zauroczył.
To jeden z tych zapachów, który poznałam na długo przed pojawieniem się Goose Creek w Polsce. Nazwa skutecznie podziałała na moją wyobraźnię i świeca przyleciała do mnie zza wielkiej wody. To zapach wytrawnego biszkoptu, oblanego słodkim do bólu maślanym kremem z dodatkiem truskawek. Nie jest to zapach świeżych owoców, lecz typowo jedzeniowy. Coś jakby z nutką śmietany. Na końcu odkrywamy kolejną słodką warstwę, tym razem to lukier, dużo cukru pudru i musująca nuta kwaśnej cytrynki. Wielowymiarowość zapachu nie czyni go pospolitym, mdlącym słodziakiem. Na sucho nie odkrywa swojego prawdziwego piękna, najlepsze w sobie pokazuje w paleniu.
To zapach z kategorii perfumowanych otulaczy, zdecydowanie dalekiej mojemu sercu. Ciepła kompozycja, w której przoduje drewno sandałowe, delikatne nuty piżama. Tło dla nich tworzą kwiatowe nuty jaśminu oraz wiciokrzewu. Delikatności nadaje wytrawna, choć ciepła wanilia. Kompozycja bardzo klimatyczna, stworzona do palenia w letnie, chłodne wieczory. W zimę na pewno przypomni nam romantyczne letnie chwile, obrazek dodaje klimatu. I tu uwaga fani słynnego zapachu Whiskers on kitten z Yankee Candle mogą klikać w ciemno, to bardzo podobna kompozycja zapachowa, mają ze sobą wiele wspólnych nut.
Czas na ostatni już dziś zapach. Pokładałam w nim duże nadzieję, jednak zupełnie się zawiodłam. W mojej wyobraźni rysował się całkiem inny zapach. Liczyła na eukaliptus grający tu pierwsze skrzypce, jednak nie. Tu jest on tylko tłem dla zielonej, organicznej mięty. To zapach świeżo zebranych w ogrodzie listków. Ma w sobie dziwne praniowe nuty, których obecności nie potrafię wytłumaczyć. Jednak idealnie wpasowują się w całość. Świeca stwarza przyjemny chłodek.
Zachęcam Was do zapoznania się z ta marką, każdy znajdzie w jej asortymencie coś dla siebie. Wyłączonym dystrtbutrem GC na Polskę jest sklep Pachnąca Wanna. Pamiętajcie, że sklep oferuje atrakcyjne rabaty, więc możecie upolować swoją pierwszą gąskę w naprawdę miłej cenie. Asortyment marki będzie stopniowo rozszerzany, w najbliższym czasie możecie spodziewać się dostawy nowych letnich zapachów jak i uzupełnienia braków.
Goose Creek to miła odmiana od Yankee. Szeroki wybór zapachów a przede wszystkim łatwość w paleniu, która daje mi niezależności. Gąski lubię palić, ale to Yankee mają w sobie to coś co podsyca we mnie apetyt na kolekcjonowanie. Jedno jest pewne GC i YC to dwie moje ulubione marki na rynku świecowym, nie mają sobie równych!
Na dziś to wszystko! W następnej notce poświęconej Goose Creek przyjrzymy się woskom.
ps: na moim fanpage czeka na Was mini sonda, w której możecie zdecydować jaki zapach GC będzie nagrodą w konkursie, który ruszy za kilka dni. Proszę Was o oddanie głosu, bo nie wiem co dla Was przygotować! klik