TAG 30 faktów o mnie!

Witajcie!

Pogoda ostanio płata nam figle, raz słońce raz zimno i deszcz, brr. Dziś jest cudnie, chociaż taka pogoda wcale nie wpsiuje się w klimat Haloween, wymarzyłam sobie deszczową, tajemniczą, mglsitą aure. Mam nadzieję, że do wieczora się coś zmieni. Bardzo żałuję, że w Polsce tak mało osób obchodzi ten dzień, sama może nie ejstem jakąś wielką fanką, ale przyznam, że chętnie pochodziłabym po domoach pisząc 'cukierek albo psikus' , dziś nie niestety daruje sobie, może za rok znajde jakiegoś kompana :) Dziś zamierzam upiec paluchy czarownicy i delektować się nimi przy dobrym horrorze :)

Na dziś mam dla was tag 30 faktów o mnie, z góry mówię, że nikt mnie nie otagował jest to moja samozwańcza inicjatywa :) Chce żebyście lepiej mnie poznali, każdego chętnego zpraszam do zabawy! Ruszamy!


1. Urodziałam się 1 stycznia (szkoda tylko, że nie o północy) 
2. Panicznie boje się gołębi 
3. Mam jeden tatuaż, ale już planuje kolejne 
4. Swoje włosy farbowałam na każdy możliwy kolor były już czarne, w różnych odcieniach brązu, rude, pomarańczowe, wiele wiele odcieni blondu, jak i różowe. Obecnie próbuję wrocić do naturalnego ciemnego blondu... 
5. Moje oczy są dwukolorowe, brązowe - niebieskie, widać to bardzo wyraźnie 
6. Nie znoszę wszelkich kwiatowych zapachów, kupowanie perfum to dla mnie nielada wyzwanie 
7. Jestem artystyczną duszą, gram na paru instrumentach, jak i śpiewam  
8. Przeżyłam krótką, ale bardzo ekscytującą przygodę...z jednym z warszawskich teatrów 
9. Ze swoim facetem jestem od ponad 4, i wiem, ze to ten jedyny  ♥ 
10. Nie lubie złotej biżuterii, jedyne złoto jakie nosze to pierścionek zaręczynowy, srebro górą! 
11. Jestem bardzo naiwna, chętnie pomagam innym, nawet własnym kosztem. Niestey łatwo mnie oszukać
12. Nigdy nie jestem obojetna na krzwdę zwierząt, uważam, że powinno się zaostrzyć kary za znęcanie nad nimi! 
13. Uwielbiam Kubusia Puchatka  
14. Moje ulubione połączenie smakowe to czekolada i chili! 
15. Ubóstwiam herbaty, cały czas szukam nowych wariantów smakowych. Nieważne czy zielone, czerwone, białe etc Lubię wszystkie! 
16. Ciepłe, korzenne zapachy mogłabym wąchać nawet latem 
17. Moja ulubiona pora roku to zima 
18. Nienawidze matematyki, można powiedzieć , że jestem umysłem ściśniętym! Humanista z krwi kości ze mnie. 
19. Nie znoszę miejskiego życia, chętnie przeprowadziłabym się na wieś 
20. Moje ulubione filmy to horrory i musicale 
21. Uwielbiam rock, punk, metal i ogólnie takie mocniejsze klimaty 
22. Mój ulubiony zespół to Nirvana i Florence and the machine, niezły rozrzut 
23. Moja ulubiona książka to "Pamiętnik' N. Sparksa 
24. Mogłąbym oglądać film Hair bez przerwy :D 
25. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, uwielbiam śpiewać 
26. Jestem niepoprawną romasntyczką, łatwo się wzruszam 
27. Uważam, że urodziłam się w złej "generacji" (back to the summer of 69') 
28. Marzę o tym by poznać Janis Joplin i Jamesa Dean, szkoda, że czasu nie da się cofnąć 
29. Jestem bardzo niezdarna miałam złamane  prawie wszystkie palce u rąk, nie wspomne o nogach czy żebrach, haha 
30. Uwielbiam gotować, w przyłości chciałabym otworzyć własną mufinkarnie, w której śpiewałabym dla gości.







Uff, to wcale nie jest takie łątwe jak się wydaje, ale jakoś przebrnełam przez tą 30, mam nadzieję, że nie zanudzę Was na śmierć. Piszcie czy jakieś moje cechy  pokrywają się z Waszymi, jestem bardzo ciekawa :) a jeśli macie swój własny tag, wklejcie mi link, chętnie przeczytam! 

Całuję, do następnej!





Haul!

Cześć!

Przeziębienie totalnie odbiera mi siły do działania. Też tak macie, że choroby częściej dopadają Was w okresie jesiennym? Jak dla mnie to zmora tfu, tfu,.

Na dzisiaj mam dla Was zdjęcia moich zakupów na listopad, mam nadzieję, że oprócz tego co zobaczycie nie kupię nic więcej, trzymajcie kciuki! Będą też moje ukochane yankee candle! Dopadło i mnie ;3

Chce Wam też przypomnieć o akcji KOZIERADKA jeszcze możecie dołączyć do mnie i paru innych dziewczyn, diabeł nie taki straszny jak go malują!

Ruszamy z haulem:


Prezentuje się on tak, oczywiście jak zawsze pobawiłam się w łowce promocji, i udało mi się zdobyć kolorówkę z Rimmela -40% ! Wiedziałyście o tej promocji w Hebe? Ja dowiedziałam się w ostatnim momencie, ale zdążyłam, uf !


Podkład Match Perfection za jedyne 20 zł!
Szminka by Kate Moss - 10 zł
Tusz Scandal Eyes RetroGlam za 16, mam jeszcze wiele tuszy, ale musiałam go wypróbować, w takiej enie, aż żal nie wziąść!


Mix maseczkowy
Krem odżywczy Himalaya
Krem punktowy anseptyczny Himalaya
Odkąd pierwszy raz użyłąm ich odżywki <link> jestem zakochana w tej firmie, ich kremy też są cudowne, a cena śmieszna, szykuje recnzje, to nie są moje pierwsze opakowania :)


Tutaj różne bajerki do ciała,
Balsam firmy Kallos, ich produkty do włosów uwielbiam, więc może i balsam będzie strzałem w 10! 
Balsam Aqualina, zapach rumy i czekolady, musze się pilnować by go nie zjeść, a wszystko przez Kasiule
Mój ukochany zapach, ta seria jest bezbłędna, tym razem wisienka 


Odżywka do skóry głowy Jantar, uwielbiam, zużyje po kozieradce 
Batiste, suchy szampon, to mój must have 
Maska do włosów z Kallosa z ekstarktami roślnnymi, lepszy brat Kreatin, o której pisałam 
Barwa szampon jajeczny, musiałam go sprwdzić! 



I ukochane Yankee Candle! 

Tym razem zawiatły u mnie: Honey & Spice, Sicilian Lemon, Spiced Orange, Salated Carmel, Strawberry Buttercream, Christmas Memories, Cinamon Stick. 

Uwielbiam zapchy korzenne, dlatego przeważają w moich zakupach. Cudownie jest poczuć świąteczną atmosferę już teraz, są idealne. Rozgrzewają w jesienne wieczory. Do świątecznych wspomnień, cynamonu, przyprawionego miodu i świątecznych pomarańczy na pewno wrócę nie raz. W najbliższej przyszłości zamierzam skompletować całą świąteczną edycje, to jest mój klimat!

A każdej warszawiance polecam zakupy w Świecie Zapachów , duży wybór i przesympatyczny sprzedawca, który służy radą, pokaże swoją kolekcje oraz pozwoli wszytsko wywąchać, jest to mój absolutnie ulubiony sklep ze świecami itp, widać, że jest to prawdziwa pasja Pana sprzedwacy! 


A wy kochane jakie zapach palicie jesienią? Miałyście coś z mojego haulu? Na jaką recenzję czekacie? 

Buziaki :*
 
 
 


Wcieramy? KOZIERADKA!

Cześć !

Dziś taki nieco inny post, trącący włosomaniactwem. Jesień rozgościła się u nas na dobre, jak niesttey powszechnie wiadomo nie jest to dobry czas, dla naszych włosów, są osłabione i wypadają częściej niż zwykle. Postanowiłam się uporać z tym problem, rozwiązanie to kozieradka! Pewnie wiele z Was pamięta jak wiosną tego roku zatrzęsła blogosferą, ja również miałam z nią romans swego czasu. I mówie Wam wspominam go naprawdę dobrze, jednak kobieta zmieną jest i z kozieradką rozstałyśmy się, jednak do czasu...
Dlatego na dzień dzisiejszy mówię alkoholowym wcierokom NIE! (to wcale nie oznacza, że ich nie lubie :) ) Daje zielone światło naturze, kozieradko do boju !


Czym właściwie jest kozieradka?

Nie chce Was zanudzać cytami z wikipedi, i innych tego typu stron. Powiem od siebie.
Kozieradka to roślina zielona, której nasiona znajdują zastosowania w wielu dziedzinach życia, mogą służyć jako przyprawa (najlepiej do serów omomom), odpędza mole, lub w leczeniach niektórych schorzeń i przypadłości.

W czym jest pomocna?

 Posłużę się informacjami z tej strony:

''Zastosowanie zewnętrznie (okłady, płukanki) działają przeciwzapalnie, przeciwobrzękowo, przeciwwysiękowo, przeciwświądowo, zmiękczająco, pobudzająco na regenerację. Kompresy i częste przemywanie wodnymi oraz wodno-alkoholowymi wyciągami z kozieradki działają przeciwtrądzikowo. Przyśpieszają resorpcję ropni i gojenie krostek. Zauważono także właściwości przeciwplamicze kozieradki (usuwa plamy po ropniach, stłuczeniach, ukąszeniach owadów). Obecnie w niektórych krajach kozieradka jest wykorzystywana do produkcji hormonów sterydowych."  




Ja osobiście używałam naparu z jej nasion tylko na włosty, słyszałam, że dużo daje jako tonik do twarzy, ale ja jakos nie mogłam się przemóc.

Podczas  jej użycia zauważyłam szybki wzrost, w ciągu dwóch miesięcy wósy urosły mi ok 6 cm, co u mnie jest rzadkością, ale co najważniejsze wypadanie zmniejszyło się prawie do zera, podczas czesania na szczotce zostawało pare pojedyńczych włosków. A do tego zaczeły pojawiać się baby hair. Coś cudownego! Za to działanie byłam w stanie wybaczyć jej nawet zapach, pachnie jak curry z kurczakiem. Nie jest to jakiś smrodek, jednak może drażnić, z czasem przyzwyczaiłam się, ważne że zapach nie był wyczuwalny dla otoczenia, hihi.

Jak przygotować napar?

Do szklanki wody (250 ml) dodajemy dwie łyżki nasionek. Odstawiamy na całą noc, pod przykryciem, rano przecedzamy przez sitko. Płyn, który otrzymamy po przecedzeniu jest naszym preparatem, gotowy do użycia. Nasionka wyrzucamy do niczego już się nie przydadzą. Napar przelewamy, do buteleczki z atomizere lub strzykawki, co kto lubi.

Można go przechowywać maksymalnie tydzień, w lodówce oczywiście.

Jak używać?

Tu zaczynają sie schody, ja wcierałam u nasady włosów i skalp każdego wieczora, jednak rano musiałam umyć włosy, i to chyba było najtrudniejsze, żeby codziennie się zmobiliozwać i wstać te półgodzinki wcześniej. Moim zdaniem zostawiając wcierkę na całą noc otrzymamy najlepsze efekty!

Kupimy ją w każdej aptece lub sklepie zielarskim za około 3 zł ! Przy zakupie kozieradki pamiętajcie o tym by kupić ją w sprawdzonej aptece, jeśli kupujecie online, zostawiam dla Was kilka wskazówek jak sprawdzić czy miejsce, w którym kupujecie jest godne zaufania:


Ja postanowiłam sobie, że od 1 listopada będe ją wcierac regularnie przez 3 miesiące. Może któraś z Was ma ochotę przyłaczyć się do mnie i razem stworzymy sobie mini akcje wcierania? :) Smiało nie bójcie się w grupie raźniej!

Zdaje sobie sprawę, że pewnie dla wieleu z Was post okaże się nudny, lecz jednak ma nadzieję, że komuś się przyda i na dobre polubi się z kozieradką!


Chcę Was zaprosić do polubienia mojego fanpage oraz obczajenia instagrama, znajdziecie tam rzeczy, które na blogu się nie pojawiają, możecie poznać mnie bliżej :)


Buziaki! :*



Błyszczyk Bourjis, Effet 3D. Przesłka LUSH!

Dobry wieczór!

Dziś w pełni szczęścia! Jak widzicie na blogu gości nowy wygląd :) I rekonpensuje mi to choć trochę wypadek z włosami, które już wracają do żywych, akcja regeneracja trwa!

Podoba się Wam nowy wygląd ? Czy wolałyście stary ?

Humor poprawia mi też paczuszka, która dziś do mnie dotarła. Udało mi się namówić koleżankę, aby zakupiła mi produkt z Lush, trochę cyrku z tym było, ale produkt jest już u mnie :) Domyślacie się co jest w środku?  O tym na koniec notki.



Dziś przybywam do Was z recenzją błyszczyka Bourjis, Effet 3D. Rzadko używam tego typu kosmetyków, bo najbardziej lubie pomadki i wszelkiej maści balsamy. Ten jest moim faworytem, bo nie ma żadnej cechy, która zazwyczaj dyskwfalfikuje błyszczyk w moich oczach! Ideał! Zapraszam na recenzję...



Co mówi o nim producent?

Nowa formuła błyszczyków Effet 3D została wzbogacona w mikrocząsteczki wosku, które dodają ustom blasku. Dodatkowo 92% elementów nawilżających i ochronnych, działają niczym balsam, który chroni i nawilża przez 8 godzin.
Formuła błyszczyków, dzięki witaminie C i E oraz wzbogaceniu w kompleks minerałów, zachowuje swoje właściwości antyoksydacyjne i łagodzi wrażliwość ust czyniąc je niezwykle delikatnymi.
Nie zawiera parabenów, dzięki niej usta są błyszczące, nabierają objętości. 


Można by przytoczyć dalej zapewnienia producenta, ale po co? Wystarczy to co o nim myślę. 
Błyszczyk zapakowany jest w podłużne opakowanie, taki stamdart. Szata graficzna i wogóle estetyka produktów Bourjis przemawia do mnie, kupując ich produkt czuje wewnetrzne zapewnienie o ich świetnej jakości, mam pare rzeczy, i dotychczas żadna mnie nie zawiodła :)  

Posiadam odcień 51, jest to delikatny pudrowy róż, jednak widoczny na ustach. Większość z Was nazwałaby go pewnie typowym nudziakiem, też pasuje. Kolor trafił w moje gusta jest deliaktny, fajnie podkreśla nasze usta. Błyszczyk sam w sobie nawilża usta, i jest to wyraźnie odczuwalne, daje też efekt mokrych ust, a co najważniejsze nie lepi się. Usta po jego nałożeniu wyglądają na większe, jednak nie czujemy mrowienia, tylko przyjemny chłodek, ale to tylko zaraz po aplikacji. 



Jak na błysczyk jest naprawdę dośc trwały, choć jego największym wrogiem jest jedzenie, trzeba przyznać, że jest bardzo całuśny ;)  Jest bardzo wydajny, używam go od paru miesięcy, a ubyło mi może z jedną czwartą opakowania, dzięki przezroczystej buetelczce, łatwo zobzczymy jak duże jest zużycie, wystarczy przechylić ją pod światło. Ma fajny pędzelek, taki zgrabny, łatwo się nim nakłada. Do pełnego pokrycia ust wystarcza jedna warstwa!




Ocena ogólna: 

Zauważyłam, że ąłtwiej idzie mi pisanie o pielęgnacji niż kolorówce, dlatego tak zwięźle :) Co mogę o nim powiedzieć? Cudo, które ratuje rasę błysczyków w moich oczach. Nie lepi, nawilża, co tu dużo mówić, daje efekt seksownych ponetnych ust, odporny na ścieranie. Jedyne co może w nim odstraszać to cena, jednak w promocji można go złapać za około 20 zł ! Napewno wypróbuje inne kolory, a Wy? 

Wracając do zawiniątka z LUSHm, jest to mydełko o wdzięcznej nazwie 'Honey I washed kids'. Oczywiście nie miałam okazji go powąchać przed zakupem, ale zapach spełnił moje wyobrażenia. Połączenie słodkiego miodu, z aloesem i olejkiem z pomarńczy. Firmę Lush charakteryzuje użycie przy produkcji produktów stuprocentowo naturalnych surowców, nie zawierają one konserwantów i parabenów. Bardzo żałuję, że nie da się ich nabyć w Polsce. Niesety ich produkty są dość drogie, ale jest to cena adekwatna do jakości. Wcześniej miałam przyjemność używać ich odżywki i szamponu :) Cieszę się, że przetestuje to mydełko ! Recenzja będzie oczywiście! 





A tutaj specjalnie dla naszej kochanej Joko , pozdrowienia od mojej psicy :* 

 


Dobranoc kochane :*

Gotuj z HiDiamond vol. 2

Dobry wieczór!

Skończyłam właśnie ogladać film Harry Angel, nie mam co ze sobą zrobić, więc przybywam z postem planowanym na jutro, w sumie już dziś :>  Co do filmu, polecam każdemu o mocnych newach, fanom niebanalnej fabuły i zagadek, tworzących niepowtarzalny mroczny klimat.

Pewnie spodziewacie się dziś kolejnego posta, z serii jak zepsuć swoje włosy w dwa dni. Faktycznie planuje pokazać Wam co dzieje się z moimi włosami po spotkaniu z bublem  <klik> , ale to za pare dni jak trochę je zregeneruje i bede gotowe się Wam zaprezentować... Nie bede owijać w bawełne, że z efektu nie jestem zadowolona, z własnej woli nie pofarbowałabym włosów na taki kolor (rudy brąz, zwany bursztyn). Ważne, że w miarę poradził sobie z ukryciem skutków ostatniego farbowania, więc jest dobrze :)

Dziś przybywam z postem ' Gotuj z HiDiamond ' zauważyłam, że spodobał Wam się pomysł, żeby takie notki pojawiały się od czasu do czasu, zamieszać bede głownie moje autorskie wariacje, lub modyfikacje oklepanych i powszechnie znanych przepisów, mam nadzieję, że będzie smacznie :D Dziś Tarta Limonkowa, połaczenie kwaśnej limonki z słodkim kremem, zapraszam!


Co będzie nam potrzebne?

* 5 limonek
* 2 paczki ciasteczek holenderskich
*  3 żółtka
*  Jedno jajko
*  Kostke masła
*  Puszke mleka skondensowanego
*  Ewentualnie 2 gorzkie czekolady

Jak to się robi?

Ciasteczka rozdrabniamy, możemy w malakserze, ja rozbijam je tłuczkiem do mięsa. Masło rozpuszczamy, dodajemy do ciasteczek, dodajemy trzy żółtka. Ugniatamy na jednolitą masę, układamy w naczyniu do pieczenia tart, lub tortownicy. Spód pieczemy przez 7 minut. W tym czasie zajmujemy się limonkami, z trzech z nich ścieramy skórkę, z pięciu wyciskamy sok. Do tej miksutury dodajemy jedno jajko, miksujemy minutkę. Potem wlewamy mleko, miksujemy 5 minut, wylewamy na wystudzony spód całość pieczemy przez 15-20 minut w 180 stopniach. Możemy udekorować wierzch rozpuszczoną czekoladą. Smacznego!



Przepis znowu w prostym języku, mam nadzieję, że wszystko rozumiecie i przyjmiecie go z aprobatą :)

Dobranoc :*

Rzucam mięsem! czyli bubel wszechczasów!

Cześć!

Nie  było mnie tu ostatnio z powodu oparzenia prawej ręki, smażyłam kotlety, zapomniałam o rączce patelni postawiłam nad palnikiem, złapałam za nią i nieszczęście gotowe, plastik przypalony do ręki to nic miłego :(  wizyty na ostrym dyżurze również! Taki już los łamagi...

Nadomiar złego trafił mi się jeszcze ten bubel, prawdziwa tragedia! Jak kiedyś już wspominałam, moje włosy są długie, blond, blond wymarzony długo pielęgnowany, znudził się, prawda.. Chciałam przyciemnić go do ciemnego blondu, ale niestety efekty przeszły moje najśmielsze wyobrażenia. Zapraszam Was na recenzję mojej największej porażki kosmetycznej...


No więc mój koszmar nazywa się Alta Moda wyprodukowany przez frimę AlfaParf (zapamiętajcie). W rozdaniu wygrałam kolor Ambrosia 8.1, kolor ciemny blond, według opakowania miał, tylko trochę zmienić odcień, czegoś co stało się na mojej głowie nie pokazało żadne okienko, oddające przyszły kolor, w najgorszym wypadku dalej byłby to ciemny odcień blondu ze złotymi refleksami, ale nie przeszkadzało mi to, chciałam coś zmienić, więc nawet jakby wyszedł brąz nie byłoby tragedii.


Firma dopiero co pojawiła się w Polsce, więc podejrzewam, że będzie namawiać Was do współpracy, i kusić promocjami, nie dajcie się!

Nie mam dla Was za dużo zdjęć przed farbowaniem, to, pochodzi z kwietnia, robione na potrzeby MWH, teraz miały podobny odcień, może nie wiele jaśniejszy...



Farba ogólnie sprawiała dobre wrażenie, fajna duża tubka aż 150 mg! Przyjemnie się nakładała, pachniała cytrusami. Trzymałam 5 minut krócej niż zalecali. włosy są po niej miękkie, ładnie pachną, ale....

Większość z nich ma szaro bury kolor, jakby ktoś pozbawił je pigmentu, mówiąc kolokwialnie, na opakowaniu kolor prezentował ciepłe refleksy, u mnie jest chłodno i szaro, i niestety nierównomiernie wnikała we włókno włosów, co prawda mam zniszczone włosy, ale nigdy wcześniej nie miałam takiego problemu, więc podciągam to pod farbę. Najgorszy jest kolor, tragedia! Dla starszej Pani może być w sam raz...

 
( z fleszem nie jest aż tak źle) 






Przepraszam za jakość, ale te zdjęcia najlepiej oddają stan faktyczny.

Farby nie polecam, kolor w ogóle niezgodny z opakowaniem, reszta według obietnic producenta, włosy wyglądają po niej dobrze ale jakim kosztem... ?
Więcej o tych farbach znajdziecie TU

Buziaki, do następnej !


Bio Oil!

Dobry wieczór!

Uff dziś nieszczęsny poniedziałek :( weekend minął zdecydowanie za szybko, u mnie głównie praca i leniuchowanko. A jak tam u Was?
Cieszę się nezmiernie, że poprzedni kulinarny post tak dobrze się przyjął! Przepisem częstujcie się dowoli! :)

Dziś przybywam z recenzją Bio Oil,widziałyście go w ostatnim haulu, niektóre z Was zainteresował, więc oto jest! Jest to moja trzecie butelka tego specyfiku, więc recenzja będzie dogłębna :)


Co mówi o nim producent?   

Bio Oil jest specjalistycznym produktem do pilegnacji skóry. Przygotowany aby pomóc poprawić wygląd blizn, rozstępów i nierównego kolorytu skóry. Jego unikalna receptura, ktora zawiera przełomowy skłądnik PurCellin Oil, jest wywysokoefektywna w przypadku problemu ze skórą starzejącą się i odwodnioną. 

Rekomendowany do użycia w przypadku

* Blizn 
* Rozstępów 
* Nierównomiernego kolorytu skóry 
* Skóry starzejącej się 
* Skóry odwodnionej 

 Oraz codziennej pielęgnacji. 

Odpowiedni na ciało i włosy. Hipoalergiczny. Odpwoiedni dla skóry wrażliwej.

Myślę, że każda z nas znalazłaby mu wiele jeszcze milion innych zastosowań, więc to pozsostawiam Waszej wyobraźni. Na marginesie wspomne, że zastosowałam na oparzenia słoneczne, i też gicik. 

Moja opinnia

Ja używam olejku na blizny i rozstępy, nie bede owijać w bawełnę, że zamgam się z nimi, a blizna została mi po niezbyt fachowo wykonanej biopsji. Także mój brzuch prezentuje się jak indyk przekrojny w pół na święto dziękczynienia. No dobra, aż tak tragicznie nie jest, ale czasem trzeba sobie ponarzekać :) 
Na rozstępy można go stosować profilaktycznie np: ciąża lub okres intensywnego odchudzania. I o tej funkcji trudno mi coś powiedzieć, ale śmiem twierdzić, że jeśli zmniejsza widoczność istniejących rozstępów, z profilaktyką też da radę. 
Moje kochane ten kosmetyk naprawdę działa! Przy odrobinie systematyczności z naszej strony potrafi zdzaiłać cuda! Używam go już 6 miesiąc, i moje rozstępy wyraźnie się zmniejszyły, zmieniły kolor. Są zdecydowanie mniej widoczne, nie odznaczają się już tak bardzo na skórze. A co najważnioejsze troszkę się zwęziły. Jasne, że nie zniknęły, i ten preparat napewno tego nie sprawi, ale dzięki niemu bledną i śmiało stwierdzę, nie uprzykrzają nam tak bardzo życia. 
Z blizną podobnie, efekty nie są tak spektakularne, ale coraz mniej odnzacza się ona na skórze, i o to chodzi! 

Czytałam bardzo wiele negatywnych opinni na temat tego kosmetyku, i w jego wypadku trzeba zastosować pewną dozę realizmu, nie możemy oczekiwać cudu od buteleczki pełnej przeróżnych olejków. Ja z ręką na sercu przyznaję, wywiązuje się ze swojego zadania genialnie, ale nie ma właściwości magicznych problem tak hopsiup nie zniknie.



W jego skład wchodzą między innymi: 

* Witamina E 
* Olejek z rumianku 
* Olejek z rozmarynu 
* Olejek z lawendy 
* Olejek z nagietka 

Olejek pachnie bardzo ładnie, niby ziołowo, ale też orientalnie, rozgrzewająco, mm. Ja uwielbiam takie zapachy. Nie jest dośc mocno wyczuwalny ani drażniący. Jego konsystencja jest troszkę rzadższa niż przeciętnego olejku, dlatego najlepiej nanosić go za pomocą waty lub płatków kosmetycznych, mocno wcierając w miejsce potzrebujące pomocy, to tak umównie nazwane ;p Buteleczka zakończona jest małym dozwnikiem, dzięki któremu panujemy nad ilością zużywanego produktu. Bardzo szybko się wchłania nie zostawiając tłustej warstwy. Olejek jest bardzo wydajny, przy systematycznym, dwa razy dziennym użyciu starcza nam na około 3 miesiące! 



Zostaje nam ostanie pytanie, w czym tkwi sekret tego olejku?

Moim zdaniem w systematyczności! Użyty parę przyapdkowych razy nic nie da... 

Podsumowując, świetny produkt, spełniający obietnice producenta. Absolutnie rozumiem jego fenomen i wielbie go całym sercem! Przy systematycznych aplikacjach daję naprawdę cudowne efekty, z czasem jego nakładanie wchodzi w krew i nie jest problematyczne. Znalazłam dla niego dwa zastosowania, ale producent proponuje ich całą masę, myślę, że warto sprólbować. Ah i co ważne, pierwsze fekty pojaiwją się po 3 miesiącach. U mnie leci 6, ale używam dalej. Polecam! 

Cena 40 zł, ale czesto w promocji można upolować za ok 27 
Dostępność: Hebe, Rossman i apteki 

A wy znacie go dziewczyny? 

Dobrej nocy :*


Gotuj z Hidiamoind!

Witam Was cieplutko :)

Dziś przybywam z zupełnie innym postem niż dotychczas, postanowiłam sparwdzić jak powiedzenie 'nie sammymi kosmetykami człowiek żyje' sprawdzi się na moim blogu. Dlatego przygotowałam dla Was przepis na spagetti carbonara, bardziej a'la carbonara, ale nie zmienia faktu, że jest przepyszne :) Nie użyłam w nim żadnego ze składników, ktore tworzą klasyczna carbobarę, tj. parmezanu i boczku. Spróbujcie i oceńcie jak smakuje Wam moja wariacja!

Co będzie nam potrzebne?

*300 g makaronu spagetti
*150 gram kiełbasy żywieckiej z indyka (ważne żeby była drobiowa, podwędzana)
*300 gram śmietanki 30%
*trzy jajka
*trzy ząbki czosnku
*trzy cebule (tu oczywiście według uznania )
*sól, pieprz, oliwa z oliwek

Jak to zrobić?

Makaron gotujemy w osolonej wodzie, najlepeij żeby był al'dente. Kiełbasę, pieczarki, cebulę, czosnek siekamy dość drobno, podsmażamy na oliwe. Przyprawiamy solą i pieprzem. Śmietankę mieszamy w misce z jajkami, najelpiej na jednolitą masę (ubijaczką). Tą mieszankę dodajemy do rzeczy smażących się na patelni. Trzyamy na małaym ogniu około 5 minut, od czasu do czasu mieszając. Mieszamy z ugotowanym makaronem. I gotowe!


Mam nadziję, że wszystko jest dla Was zrozumiałe, przepis jest napisany tak po 'chłopsku' , ponieważ jak dla mnie jest banalnie łatwy i uznałam, że nie ma nad czym się rozpisywać, ale jak ktoś ma jakieś wątpliwości chętnie pomogę :) 

Mam nadzieję, że posmakuje Wam ta moja makaronowa wariacja! 
Dajcie znać, czy próbowałyście :) 

Buziaczki, dziękuje, że jesteście 

Olejek arganowy od Bielendy, hit czy kit?

Cześć!

Jak mija Wam piątkowy wieczór? U mnie dzień był bardzo bardzo pozytywny otrzymałam pewną wiadomość związaną z moją największą pasją, czyli muzyką, na razie to ściśle strzeżona tajemnica, lecz mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła opowiedzieć Wam coś więcej :)

Dziś mam dla Was recenzję drogocennego olejku od Bielendy. Z tego co się orientuje produkt ten wywołał niemałe zamieszanie w blogosferze, zdążyłam zauważyć, że ma swoje fanki jak i przeciwniczki. Dla mnie, i wydaje mi się, że dla wielu z nas był to kosmetyk dość innowacyjny, zapowiadający w pewnym sensie nową erę w balsamowaniu, i ogólnej pielęgnacji. Czy sprawdził się u mnie? Czytajcie dalej...






Jest to kosmetyk 3w1, co oznacza, że możemy użyć go do pielęgnacji ciała, włosów jak i twarzy. Ma zapewnić nam: satynową skórę, gładką cerę i jedwabiste włosy. Brzmi super co nie? Dodatkowo producent nazywa go eliksirem upiększającym. Aż takimi superlatywami bym go nie określiła, ale to naprawdę fajny produkt, zasługuje na miano ulubieńca września. Polubiłam się z nim, idealnie dosięgnął poprzeczki, którą mu postawiłam.

Ciało: 
Preferuje używanie go do ciała, zamiast balsamu. Rozświetla i wygładza skórę, jest ona faktycznie bardzo miękka i przyjemna w dotyku. Bardzo dobrze sprawdza się po goleniu. Dzięki systematycznemu używaniu wygląd mojej skóry poprawił się jest ona wyraźnie zdrowsza i odżywiona. Nabrała odpowiedniego nawilżenia. Tu producent wywiązał się świetnie!

Twarz:
Tu obawiałam się go najbardziej, absolutnie nie polecam jako kremu na dzień, niby wchłanianie nie jest jakieś tragiczne, ale zostawiał po sobie dość tłusty film, u mnie powodowało to dyskomfort, ale uwaga!
Znalazłam mu inne zastosowanie, 2 razy w tygodniu, po wykonaniu peelingu, nakładałam go na noc na twarz, jako nazwijmy to umownie maskę, rano dokładnie zmywałam. Fajnie nawilżał i przede wszystkim rozświetlał.

Włosy:
Olejowałam nim całe włosy, jak i nakładałam na końcówki. Z włosami nie robi nic szczególnego, nawilża i zmiękcza włosy, po jego użyciu są bardziej elastyczne, ale nie oszukujmy się to nic spektakularnego, w każdym oleju znajdziemy te cechy, bo to ich główne zadanie. Przeciętniak. Na końcówki nie polecam, moje bardzo obciążył.





Produkt zamknięty jest w ładnej estetycznej butelce. Wydobyć go możemy dzięki dozownikowi, o dziwo mój ani razu się nie zaciął. Olejek pachnie bardzo ładnie, jest to typowy zapach dla produktów z olejkiem arganowym, trudno go opisać. Jest przyjemny, nie przytłaczający. Konsystencja olejku jest dość rzadka, jak dla mnie to plus, to ułatwia mi aplikację. Z wchłanianiem jest już gorzej, musimy trochę poczekać, ale nie zostawia po sobie tłustego filmu, mamy uczucie dobrze nawilżonej skóry. ( z cerą twarzy było gorzej, ale myślę, że zostawił tłusty film dlatego, że moja skóra z natury jest dość tłusta )



Polubiłam się z tym produktem, ma parę mankamentów, ale i tak jego regularne używanie przyniosło godne uwagi rezultaty :) Bilans wychodzi na plus, polecam :) Jak zużyję tą butelkę chcę przetestować brzoskwiniowy, na pewno jeszcze nie raz zagości w mojej łazience!



A na koniec: Wszyscy mają miętowy deser Aero z Biedronki, mam i ja :D Ile się nachodziłam za tym przysmakiem, ale wreszcie zdobyłam, faktycznie jest pyszny :)

A Wy miałyście jakiś olejek z Bielendy? Próbowałyście tej miętowej pyszności? :D

Do napisanie :*

Lakierowe zaskoczenie od Sinsay!

Dobry wieczór!

Dziś taki post na szybko, bo zaraz uciekam pod kocyk obejrzeć jakiś horror. Od dawna chodzi za mną film o takiej tematyce. Jako ogromny fan tego gatunku z czystym sumieniem mogę Wam polecić Ring, genialna intryga psychologiczna w tle.A wy jakie horrory lubicie najbardziej? ( o ile wogóle lubicie )

Dziś przychodzę do Was z recenzją lakieru ze sklepu Sinsay, ten niepozorny turkusowy lakier skradł moje serducho :)


Nie jestem przekonana do kupowania lakierów w sieciówkach, zawsze uważałam, że to chwyt marektingowy, a ich jakość jest kiepska. Ten, który chce Wam przedstawić uwiódł mnie niespotykanym kolorem, cena nie była zbyt wysoka, więc pomyślałam za 6 zł warto zaryzykować, i powiem Wam, że było warto.






Polubiłam go za jakość użyty z bazą Peel off od Essence trzymał się od sobotniego wieczora do dziś, ładny wynik. Dopiero wczoraj pojawił się pierwszy odprsyk, nie liczyłam na taki wynik. Co więcej można o nim powiedzieć? Do pełnego krycia bezproblemowo starczyły mi dwie warstwy. Ma fajna konsystencję, taką trochę bardziej gęstą, nie każdy to lubi, ale mi podpasowała. Pędzelek jest dość szeroki, nie odchodzą od niego pojedyńcze włoski, zapach nie jest też zabójczo intensywny, lakierowy, ale do zniesienia.
Teraz przejdźmy do sedna, a mianowcie kolor!
Jest to turkus, dobrze napigmentowany, ma delikatny metaliczny połysk. Bardzo ładnie mieni się w słońcu.


Oboje z bazą Peel off debiutowali na moich paznokciach, w obu przypadkach był to debiut bardzo udany. Pomyślałam, że o bazie warto wspomnieć, bo widziałam, że jest jeszcze w Naturze w prześmiesznej cenie. Faktycznie stworzyła na paznokciu żelową warstwę. Bałam się, że po nałożeniu lakieru całość stanie się plastyczna i będzie łatwo o wgniecenia, ale nic takiego się nie stało. Lakier dzięki niej ładnie zszedł z paznokcia wystarczyło podważyć i et' voila. Jedynie skórki wymagały kosmetycznych poprawek zmywaczem.






Podsumowując oba te produkty były dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, i gorąco je polecam. Sama przekonałam się, że nie warto lekceważyć sieciówkowych lakierów. Ten mój dostępny jest w wielu ciekawych kolorach w każdym sklepie Sinsay za 6 zł, warto przetestować :D




A tu moje włochate pseudo skarpety z Bershki, była to okazja życia kupiłam je pod koniec zimowych wyprzedaży w ubiegłym roku za jedyne 5, 90 a były przecenione z 69, haha. Uważam je za jeden z lepszych łupów, a w dodatku są takie cieplutkie :)

A Wy używacie kosmetyków z sieciówek?

Buziaki :*



Październikowe szaleństwo zakupowe


Cześć!

Dziś taki reflekcyjno-muzyczny początek. Myślę, że każdy z nas zna ten utwóru, ja lubię sie nim delektować, choć znam go na wylot, i zazwyczaj odśpiewuje razem z Michaelem. Daje do myślenia. Pomyślmy nad przesłaniem płynącym z niego, i jeśli chcemy zmienić świat zacznijmy od samego siebie :)

Dziś mam dla Was zdjęcia mojego haulu zakupowego,jak już Wam pisałam w ten weekend było można zrobić tańsze zakupy w wielu sklepach, oczywiście nie omieszkałam skorzystać z okazji :) Pokaże Wam moje zdobycze, nie tylko z weekendu, z ostatniego tygodnia. Na wstępie przepraszam za jakość zdjęć, mój aparat ma ostatnio okropne humorki.

Zaczynamy:


Typowe kosmetyczne łowy z Natury, i cienie Smashbox Be Discoverd, które wreszcie przyleciały do mnie. Zacznę od ich krótkiej historii, czekałam prawie dwa miesiące, aż przesyłka do mnie dojdzie (brytyjska drogeria na ebay'u) faktycznie cena była niższa niż w sklepie, z przesyłką było to 160 zł. Niestety dwa cienie dotarły do mnie troszkę ukruszone, ale akurat za to trudno winić dostawcę. Kupiłam ten produkt, bo wolę mieć jedną rzecz, a dobrej jakości, niż masę bylejakich paletek walających się po domu. Cienie są w fajnych dość neutralnych kolorach, z lekkim shiemerem jak i matowe, stworzymy nimi zarówno makijaż codzienny jak i 'wyjściowy'.




Róż Essence Vintage Discrit, gdy był dostępny podczas limitki był moim must have, jednak znalezienie go gdziekolwiek graniczyło z cudem. Teraz czekał na mnie w Naturze, ah to przeznaczenie. Uwaga ma boskie tłoczenie, nic tylko, się zakochać :)


Odżywka Marion bez spłukiwania, skusiła mnie cena 5 zł, ma rozświetlać, zobaczymy co z tego będzie.

Olejek do ciała Bio Oil, genialny genialny genialny, moje 3 opakowanie, polecam, złapałam go w Hebe za 28 zł. Recenzja na dniach.

Peeling do ciała, ten wariant zapachowy kupiłam dzięki recenzji Joko <klik> . Boski jak każdy z tej serii, w promocji za 3 zł.

Colorama, kolor bordowy. 7 zł w promocji. Moja ulubiona seria lakierowa, w każdej promocji łapię nowy kolor.

Essence, kawior do paznokci. Przeurocze kolorowe kuleczki, wyglądają jak cukierki, mm. 8 zł. Natura

Essence, lakier jasnoróżowy, jako baza pod kuleczki. I piaskowo - brokatowa czerwień. 6 zł. Natura

Ostatnie wyprzedażowe zdobycze, lakier 0,50 gr i naklejki na paznokcie 2 zł.


Maska do włosów Kallos Latte, uwielbiam tą firmę, mały słoiczek na próbe, 4zł. Hebe


Batiste stacjonarnie? Musiałam skorzystać, zapach wiśni, 14 zł. Hebe

Miętowy lakier Sally Hansen, 15 zł. Hebe


Turkusowy lakier Sinsay, 6zł.




 Teraz ubraniowo:


Taki typowy 'basic' cieplutkie leginsy i zwykłe czarne rurki, 39, 90 x2 minus -20 zł, dzięki karcie podarunkowej.
Dwie czarne bluzki z Sinsay, jedna z suwaczkiem druga z ćwiekami, dla urozmaicenia, po 20% rabacie. 15 i 20 zł. Butki też z Sinsay po rabacie 80 zł, jestem mega zadowolona z nich po od dawna polowałam na workery z ćwiekami :)

A tu second-hand, niestety ceny w nich rosną a perełki przyciągają. Za te dwie rzeczy zapłaciłam, ale raz się żyję. Bluzka ma fajny asymetryczny krój, a koszula uwiodła mnie swoją orginalnością :) Obie były z metkami.




Mój portfel RIP, do końca października postaram się zachować wstrzemięźliwość zakupową.


A jak u Was polowałyście w weekend rabatów? Zrobiłyście już październikowe zapasy? Czego recenzję macie ochotę przeczytać? :)

Buziaki, do następnej :*

Miętowe cudo od Essence

Cześć!

Razem z kotem na kolanach i kubkiem pełnym ciepłego kakao, zabieramy się za post. Pogoda sprzyja melanocholijnym nastrojom i chandrze, a chyba wszystkie wiemy co jest najlepszym lekarstwem na jesienne smuteczki? ZAKUPY. I tu gazeta Elle wychodzi nam naprzeciw, zapraszając na zakupowe szaleństwo w dniach 5-6 października, wystarczy kupić najnowszy numer i możemy cieszyć się licznymi zniżkami i kuponami rabatowymi. Super! Moją uwagę przyciągnęły 20% w m.in Sinsay ( ;D ) Mochito, Reserved, Topshop, Cropp, House czy C & A. Jest też karta zniżkowa do H&M (20 zł) oraz atrakcyjne rabaty w Hebe na wiele różnych produktów, gratka dla każdej kosmetykoholiczki :)
Więcej informacji znajdziecie w magazynie Elle.

Dziś przybywam z recenzją balsamu do ust z nowej kolekcji Essence. Jest on dla mnie miłym zaskoczeniem, za ich starszymi (wycofanymi już ze sprzedaży) braćmi nie przepadałam. Ich następca skusił mnie swoim wariantem zapachowym, tj. dropsy miętowe, zdradzę Wam, że uwielbiam kosmetyki o zapachu mięty czy z jej dodatkiem, tak więc nie mogłam się oprzeć :) Okazało się, że balsam nietylko pachnie mięte, ale też smakuje, tak więc nie mogę mu się oprzeć. Pokochałam go za to, że nie jest lepiący, fajnie wygładza i zmiękcza, nadaje ustom subtelny blask. Efekt nie jest długotrwały, a i istnieje szansa, że prędzej same się go pozbędziemy, dyskretnie oblizując usta niż zejdzie :) Dostępny w wielu wariantach smakowych: szarlotka, sernik truskwakowy, lody mango etc.




Plusy:

+  konsystencja, niezbyt lejąca, nie za gęsta, w sam raz
+  po jego użyciu usta wogóle się nie lepią!
+  zmiękcza i wygładza skórę ust
+  nadaje subtelny blask
+  jest smakowy!
+  ma poręczne opakowanie, ze szczelną zakrętką
+  niska cena
+  dostępny w wielu ciekawych wariantach smakowych 

Minusy:
- uzależnia :D haha, a pozatym, nie ma!

  

Jak narazie jest to mój balsamowy ulubieniec, jest idealny do używania nacodzień, spełnił moje najważniejsze wymaganie, a mianowicie, po jego użyciu usta nie lepią się. Jego niska cena i bajeczny aromat skutecznie zachęciły mnie do wypróbowania całej serii, polecam! 

A! Jeśli macie ochotę lepiej mnie poznać uzupełniłam zakładkę o mnie, zapraszam :) 

A Wy miałyście ten balsam? A może polecicie mi jakiś swój ulubiony? :) Wybieracie się na szaleństwo zakupów? Dajcie znać w komentarzach! 

Buziaki :*